[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Jestem już dużą dziewczynką, pamiętasz? Sama podejmuję
decyzje. - Zbyt długo na to czekała. Nie zamierzała poddać się bez
walki. - Poza tym, znam cię doskonale.
Wyciągnął rękę, jakby chciał jej dotknąć, ale się cofnął.
- Myślisz, że tak jest, ale...
- Alec, zbudz się. - Pochyliła się. Nakryła dłonią jego dłoń. -
S
R
Kto zna cię lepiej niż ja?
Wciągnął powietrze i wypuścił powoli. Zagryzła wargę.
Czekała.
- Daze, ty chcesz... Cholera! Zasługujesz na więcej, niż mogę
ci dać.
Tak, to prawda. Pragnęła wszystkiego. Całego tego wesel-
nego kramu. Ale ostatniej nocy, gdzieś między pierwszym, a
dziewiątym aktem rozkoszy, pomyślała, że potrafiłaby żyć ze
świadomością, że tego od niego nie dostanie. %7łe potrafiłaby i
mogłaby.
Oczywiście, zawsze istniała taka możliwość, że pokochałby
ją...
Otóż to. Znowu ten jej optymizm. Zarzuciła mu ręce na szyję
i szepnęła do ucha:
- Wiem, czego chcę. - Chwyciła go wargami za ucho.
Musnęła językiem. - Dziękuję, że znów mnie zatrudniłeś. -
Języczek. - %7łe chciałeś, żebym była z tobą. - Języczek. - Nie
zamieniłabym tego na nic na świecie.
Zesztywniał w jej ramionach. Jej język i usta nie ustawały ani
na chwilę. Dalej, Mackenzie, pomyślała. Poddaj się. Ustąp. Alec
jęknął cicho.
- Ach, do diabła! - sapnął. W mgnieniu oka znalazł się nad
nią. Wpił się ustami w jej usta. Odrzucił oddzielającą ich kołdrę i
S
R
uległ magii jej doskonałego ciała.
Jego silne dłonie nakryły jej piersi. Kciuki spoczęły na
sutkach. I rozpoczęły powolne, okrężne ruchy. Pózniej w ich
miejsce powędrowały jego usta. Daisy pojękiwała z każdą kolejną
falą rozkoszy coraz głośniej. Całe jej ciało drżało. Skóra płonęła.
Każde muśnięcie wzniecało pożar. Kiedy jego dłoń dotarła do jej
ud, palce wcisnęły się w głąb, Daisy wygięła się w łuk. A gdy
poczuła tam jego gorący oddech, kiedy usta zastąpiły palce,
zagryzła wargę.
O, tak! pomyślała nieprzytomnie. Jej biodra same uniosły się
do góry. Wyszły mu naprzeciw. Wplotła mu palce we włosy.
Przycisnęła jego głowę do siebie. Mocniej. Szybciej. Jeszcze,
jeszcze...
Uniósł się, Uśmiechnął do niej. Pośpiesznie ściągnął spodnie.
I ruszył w nią bez zwłoki. Szczęście jak powódz zalało jej duszę.
A gdy Alec zaczął poruszać się miarowo, przestała myśleć.
Jej ciało i serce otwarły się na niego. Dzielili się rozkoszą coraz
potężniejszą. Aż sięgnęli jej szczytu i w spazmach zamknęli się w
potężnym uścisku.
Daisy oderwała z faksu ofertę dostawcy cementu, szybko
przeczytała, podpisała i włożyła z powrotem do maszyny. Potem
naniosła stosowne korekty do zestawienia kosztów, wydrukowała
S
R
je i położyła na biurku Aleca.
Pracowite, to za mało, żeby opisać ostanie dni. Odruchowo
zaczęła porządkować przedmioty na jego biurku.
W poniedziałek rano, zaraz po tym, jak po raz pierwszy w
życiu posmakowała wspólnej kąpieli pod prysznicem z męż-
czyzną... cóż to było za przeżycie! do drzwi zastukał lokalny
przedsiębiorca, którego zatrudnili do wykonania więzby dachowej.
Chwilę potem rozdzwonił się telefon. Raz po raz dostarczano nowe
przesyłki. Zaczęły się spotkania i narady.
Realizacja projektu na Santa Margarita oficjalnie się roz-
poczęła.
Zaczęła się rutynowa praca. Daisy i Alec stanowili świetnie
funkcjonujący zespół. Ona zajmowała się biurem. Zamówienia,
księgi, oferty, dostawy, telefony, wydruki, pozwolenia i jej
specjalność, kontakty z inspektorami. Alec doglądał projektowania
i placu budowy. A po pracowicie spędzonych dniach, w nagrodę za
trud, mieli dla siebie wspólne noce.
Te noce! pomyślała, zbierając rozsypane po blacie ołówki i
wkładając je do kubka. To były trzy najbardziej niesamowite noce
w jej życiu. Na samo wspomnienie dostawała wypieków na
twarzy.
Był tylko jeden problem. Każda pieszczota, każde wes-
tchnienie, każda fala rozkoszy pchały ją głębiej w otchłań bez-
S
R
nadziejnej miłości. Wiedziała, że kiedy nadejdzie nieuchronny
koniec, będzie to najdramatyczniejsza chwila w jej życiu.
Dzwonek telefonu przywołał ją do rzeczywistości. Czwartek,
dzień szósty z około dziewięćdziesięciu, jakie miała spędzić na
Santa Margarita, kochając się z człowiekiem, który na koniec
złamie jej serce.
- Biuro Mackenziego - powiedziała do mikrofonu, przy-
siadając w fotelu.
- Kincaid - odezwał się Alec z udawaną powagą. Jej serce
fiknęło koziołka.
- Wracasz do domu? - spytała z nadzieją.
- Tak szybko, jak tylko potrafi ten cholerny wózek. Wszystko
w porządku?
- Tak. - Jakże rodzinnie to zabrzmiało. Przez ułamek sekundy
pomyślała, czyby nie powiedzieć mu, że go kocha. Bo wbrew
temu, co sobie wmawiała, bała się dnia rozstania. - To był ciężki
dzień. - Tchórz! pomyślała.
- Czy już ci mówiłem, że odwalasz kawał wspaniałej roboty?
Nie wiem, jak poradziłbym sobie bez ciebie.
- Dziękuję Alec. - Kochała swoją pracę. Bowiem tylko dzięki
temu, że była zajęta całymi dniami, nie myślała o przyszłości.
- Mam pomysł - powiedział. I szybko dodał: - I wciąż jestem
szefem, więc nie możesz odmówić.
S
R
Uśmiechnęła się.
- Jaki masz pomysł, szefie? - Mocno zaakcentowała ostatnie
słowo.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Archiwum
- Start
- James P. Hogan Saturn 02 The Anguished Dawn
- James P. Hogan Giants 1 Inherit The Stars
- James P. Hogan Catastrophes, Chaos and Convolutions
- James P. Hogan Echoes of an Alien Sky
- James P. Hogan The Proteus Operation
- KuczyĹski Maciej Atlantyda Wyspa ognia
- Julie Kenner California Demon
- 07 Zbigniew Flisowski Bismarck Pirat Atlantyku
- Turner Linda CćÂśÂrka zdrajcy 231
- Anne Sole Daddy Loves Belinda (Dark Eden) (pdf)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- biegajmy.htw.pl