[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przyszłości.
- Myślisz, John, że kiedykolwiek dowiemy się, co przyjdzie potem? - zapytała Natalia.
- Myślisz, że rozpoznamy to, kiedy to odnajdziemy? Sądzę - chrząknęła - że czasem jest to
bardzo trudne. Więc czy rozpoznamy tę przyszłość, kiedy nadejdzie? - Spojrzała na nich obu.
John nie znał odpowiedzi na jej pytanie.
ROZDZIAA VI
Tę akcję Dymitr Pawornin traktował jako próbę sił. Miał wystawić przeciwko dobrze
obwarowanej twierdzy wroga oddział mały liczebnie, ale dobrze uzbrojony. Oddział
Pawornina był mniej ważnym odgałęzieniem wielkiego ataku dowodzonego przez Bohatera
Marszałka. Kapitan wiedział, że było to jego najważniejsze zadanie. Jeżeli uda się mu tutaj
wyróżnić...
Słońce już dawno zaszło, kapitan popatrzył na zegarek.
Zbliżał się czas rozpoczęcia ataku. Pawornin oglądał otwartą przestrzeń areny, na
której rozegra się walka. Były tutaj nieurodzajne, niegościnne wydmy rozwiewane wiatrem,
który uderzał w twarz kapitana ziarnami piasku kłującymi jak zmarznięty deszcz. Swoją
szkołę przetrwania kapitan przechodził na Uralu, więc trudne warunki atmosferyczne nie były
mu obce. Jego ludzie kręcili się wokół zajęci ostatnimi przygotowaniami. Helikoptery stały
gotowe do akcji, wirniki pracowały na pełnych obrotach, ale cicho. Wiry powietrza wzmagały
wiatr miotający piaskiem. Kapitan miał okulary ochronne, a na rękach - cienkie rękawiczki.
Było tutaj zimno, naprawdę zimno. Ale po kursie przeżycia, który przeszedł Pawornin, nawet
najniższe temperatury nie robiły na nim wrażenia.
Jeszcze raz sprawdził czas i poszedł w stronę helikoptera dowodzenia. Miał nim
dogonić i z powietrza utrzymać łączność z oddziałami, które wcześniej wyruszyły w kierunku
bazy  Edenu .?
Eden. Pawornin znał stworzony przez judeochrześcijańską kulturę mit o rajskim
ogrodzie, o raju na Ziemi, z którego człowiek został wygnany na zawsze. Kapitan szydził z
tego zabobonu zarówno przed innymi, jak przed sobą.
Dziwił się, że ludzie, którzy odbyli podróż do krańców układu słonecznego i z
powrotem, mogli wierzyć, że powrócą po pięciowiekowym śnie na Ziemię jak do nowego
Raju. Pawornin uśmiechnął się. Jeżeli tak myśleli, bardzo szybko przekonają się o swojej
pomyłce.
Akiro Kurinami usiłował zobaczyć się z komendantem Doddem od momentu, kiedy
po raz pierwszy rozeszła się wieść o spodziewanym sowieckim ataku. A Dodd, o czym
Kurinami przekonał się kilka godzin temu, również uparcie go szukał.
Kurinami spojrzał na zegarek. Elaine będzie się martwiła, że nie wrócił, ale czuł, że
jeżeli porzuci czuwanie na zewnątrz namiotu Dodda, zaprzepaści prawdopodobnie wszelkie
szansę widzenia się z nim przed rozpoczęciem ataku.
I dlatego czekał, próbując skupić myśli raczej na Elaine Halverson niż na narastającej
nieufności i odrazie do komendanta.
Elaine była starsza od niego. Była oczywiście Murzynką, a on był Japończykiem.
Ale tego, co czuł do niej, nie czuł do żadnej innej kobiety, z wyjątkiem żony, która
zginęła przed pięcioma wiekami, jak reszta jego rodziny, jak wszyscy przyjaciele. Zginęła jak
każdy kadet, z którym przechodził szkolenie, i jak każdy lotnik, z którym kiedykolwiek latał.
Pewnego dnia Kurinami obiecał sobie, że nadejdzie czas, kiedy wezmie jakiś jeden z promów
 Edenu i poleci do Japonii, zabierając ze sobą Elaine. Nigdy jej o tym nie powiedział. Elaine
powinna zobaczyć kraj, który miał tak bogatą historię. Akiro w jakiś sposób czuł, że jest to
winien temu krajowi. Musi polecieć tam i wykrzyczeć w pustkę, że jest ktoś, kto żyje, kto nie
zapomniał.
Będzie krzyczeć dopóty, dopóki wystarczy mu tchu.
Komendant Dodd w towarzystwie jednego z niemieckich oficerów wyszedł z namiotu.
Akiro Kurinami postąpił naprzód.
- Panie komendancie! Muszę z panem mówić, komendancie Dodd.
- Poruczniku Kurinami, jestem naprawdę bardzo zajęty. Może jutro?
Dodd uśmiechnął się, marszcząc czoło. Zawsze to robił, kiedy chciał pokazać, jak
bardzo jest zamyślony i zaniepokojony. Kurinami zignorował jego słowa, w każdym wypadku
nic nie znaczące.
- To nie może czekać, komendancie. - Japończyk zagrodził mu drogę. Dodd sprawiał
wrażenie, jakby ważył jego słowa, a potem pożegnał młodego niemieckiego oficera, salutując
mu. Niemiec oddał honory i oddalił się. Uśmiech Dodda zgasł.
- No a teraz poruczniku, cóż to takiego ważnego, co ma mieć pierwszeństwo przed
obroną bazy  Edenu ? - spytał komendant
- Dwa tuziny pistoletów maszynowych i trzy tysiące sztuk amunicji, dwie partie
próbek botanicznych i około piętnastu procent żelaznych racji. Jeżeli dodamy do tego
generatory oraz zaopatrzenie medyczne, to mamy spory problem, proszę pana.
- Nie rozumiem, Akiro - niecierpliwił się Dodd. - Co chce pan przez to powiedzieć?
- To są braki, proszę pana. Wszystko to, co wymieniłem, a nawet więcej. Nie
wspominam już o tym, gdzie to zostało ukryte. Użyto komputera głównego, a potem
wymazano plik informacji zawierający lokalizację wszystkich kryjówek zapasów. Skasowano
wszelkie dane na ten temat we wszystkich komputerach pozostałych pojazdów floty.
- Człowieku, co pan mówi!
- Wykonałem ich kopie. Dodd milczał przez chwilę.
- Dzięki Bogu - westchnął z ulgą.
Kurinami pomyślał, że sprawia to wrażenie teatralnego gestu. Odsunął jednak od
siebie tę myśl, ponieważ nie lubił Dodda i nie chciał się sugerować tym, że oczekuje z jego
strony tylko negatywnych reakcji.
- Co skłoniło pana do zrobienia tych kopii? - podjął znowu Dodd.
- Czułem, że lokalizacja ukrytych zapasów jest niezmiernie ważna i że gdyby zdarzyło [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum