[ Pobierz całość w formacie PDF ]

bardziej oblicze niewiasty rozmiłowanej w nieróbstwie i słodyczy kłamstwa. Ale czyż miała
jakiś wybór?
 Zgoda  rzekła.  Byle daj moc robienia złota ze słomy!
Wtedy lataniec wyjął z kieszeni złote rękawice i podał księżnie.
 Pracuj w nich, pani  polecił.  Tylko pamiętaj: kłamstwo i lenistwo obrócą wniwecz robotę...
A teraz odchodzę. Wrócę jutro.
Zanim zdążyła podziękować, znikł, że jeno pod okapem komina trochę zaszeleściło.
Nadzieja rękawiczki wdziewa na roztrzęsione dłonie, zasiada do przęślicy i zaczyna robotę. A
przędzie, a przędzie, aż wrzeciono warczy, aż palce furkają. Samo złoto najszczersze! Wrzeciono za
wrzecionem! Niebawem wielkie zwoje drogocennej przędzy kłębią się na stołach, podłodze 
wszędzie  i pęcznieją, i rosną do powały!
Zbiegli się dworzanie, służba, książę, gęby rozdziawiają, klaszczą z podziwu i coraz to wieści
przynoszą z fraucymeru, że sto zwołanych prządek za księżną nie nadąża. Zwycięstwo! Uciecha!
Nadzieja jednak zatroskana. Daremnie łamie głowę nad imieniem koł-buka, lubo gadki i wierzenia
ludowe sobie przypomina, pełne mian, nazw, przezwisk, zaklęć. Co za los okrutny, szyderczy!
Wszystko jej brzydnie i łzy wyciska.
Odprawiła ludzi, zostawiając tylko księcia, i tak doń mówi:  Napełnię ci skarbiec, panie mężu,
aliści brak mi pewnego zaklęcia, imienia dobrotliwego kołbuka, który mnie cudownego rzemiosła
nauczył. Sama wymyślić go nie mogę. Potrzebna mi pomoc ludzi uczonych. Wezwij ich do
sąsiedniej komnaty, i to bez zwłoki.
Zdziwił się książę, lecz spełnił prośbę małżonki.
Naschodziło się zewsząd brodatych mądralów, nad zadanym pytaniem się głowią, grube księgi i
stare per-
112
gaminy wertują, wiodą narady i dysputy... Nadzieja pomaga im walnie, odrywając się coraz od
tkania w swej komnacie. Wszystko daremnie.
Książę zaszedł znów do żoninej komnaty. Chwali i całuje małżonkę za rosnące stosy złota.
Pożegnał ją w końcu czule, bo wyjeżdżał właśnie na łowy, a na dziedzińcu trąbiono hejnał
myśliwski.
 Zaliś, żono, nadal chora?  spytał jeszcze.
 O, tak!  skłamała.
 Tedy przyślę ci medyka...  zapowiedział już zza progu.
Po zamknięciu za nim drzwi ujrzała ze zgrozą, że sterty złotego przędziwa zmieniły się na powrót
w słomę i zwykłą kądziel. Tę odmianę spowodowało kłamstwo. Księżna patrzyła na nią bezradnie
załzawionymi oczyma. Za ścianą brzmiały narady mędrców szukających imienia kołbuka, mistrza
Nadziei. Ochłonąwszy nieco, księżna znowu uparcie prząść zaczęła. Szło jej jeszcze sprawniej niż
przedtem. Za wszelką cenę chciała nadrobić stracony czas. Ponownie kłęby złotej przędzy
pęczniały szybko i piętrzyły się w całej komnacie, jakby działały setki przęślic.
Aż przez zamknięte drzwi służebna oznajmiła przybycie medyka.  Powiedz, żem wyjechała z
zamku!  poleciła księżna. Po czym stwierdziła z rozpaczą, że złota przędza stała się pospolitym
tworzywem. Ogarnęło ją zniechęcenie do pracy. Ale wnet przypomniała sobie, że nieróbstwo na
równi z kłamstwem może być przyczyną jej zgryzot.
Po raz trzeci zasiadła do kołowrotka, przysięgając sobie, że bez względu na to, co się stanie, wytrwa
w pracy i prawdzie.
Wtedy ukryty w dymniku kołbuk wyleciał z dymem w powietrze, pod promieniami słońca zamienił
się w ptaka i wzbił pod obłoki, po czym poszybował na miejsce książęcego polowania.
Po wielce pomyślnych łowach myśliwcy odpoczywali przy ognisku na polanie. Książę leżał pod
krzewem dzikiej róży, zasłuchany w śpiew ptaka zaszytego nie opodal w gąszczu. Jakież było jego
zdumienie, gdy w pieniu rozróżnił słowa zgoła ludzkiej pieśni:
Moja narzeczona przędzie szczere złoto. Jakże mi nie śpiewać z największą ochotą?
Przecie jutro z rana me wesele będzie. Jakże mam nie śpiewać, gdy się radość przędzie?
Złoto i wesele! Czego więcej trzeba? Jakże mam nie śpiewać, gdy łaskawe nieba?
Książę nakazał ptaka schwytać, a kiedy się to nie udało, zarządził powrót do zamku.
Po drodze nad orszakiem szybował ów ptak i śpiewał:
Niczym są puszcze i g6ry, gdy się do lubej leci. Jam chobołd Titelitury, znamy na całym świecie.
Titelitury!
Luba w domysłach się gubi i mędrcy głowią srodze.
113
A ja dopiero po ślubie wyznam imię niebodze: Titelitury!
Przez całą drogę do zamku powtarzał a ówieiikał: Titelitury! Titelitury!
Powróciwszy do domu pózną nocą książę zastał żonę przy pracy.
 Przecieżeś chora, żono  przestraszył się.
 Juzem zdrowa  odparła. Pomimo utrudzenia nie dała się o-derwać od pracy. Nie nalegał
widząc jej zapał. Nacieszywszy oczy rosnącą górą złotej przędzy, opowiedział żonie swą przygodę
z cudownym ptakiem.
 Pomyśl, żono, jakie dziwne imię: Titelitury  zakończył.
Zerwała się na równe nogi i zawołała szczęśliwie:
 Oto potrzebne zaklęcie! Oto imię chobołda, imię, którego szukam pospołu z mędrcami! Teraz
dopierom naprawdę radosna!
Do białego rana przędła niezmordowanie. A naprzędła więcej niżeli wszystkie wezwane na zamek
prządki. Przysięgła sobie, że nigdy nieróbstwo i kłam nie splamią jej duszy, i czuła, iż przysięgi
dotrzyma.
Spokojnie czekała na kołbuka... Zjawił się uśmiechnięty, pewny zwycięstwa. Jako wczoraj,
tak i dziś, stał pod kominkiem i machał kapeluszem z piórami. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum