[ Pobierz całość w formacie PDF ]

rozpoznała dotykiem, była ciepła i gładka. Zapragnęła zarzucić mu ramiona na szyję i przytulić swoje nagie
piersi do tej ciepłej, owłosionej skóry. Oparła się jednak pokusie.
Oszołomiło ją pożądanie, na szczęście nie na tyle, by nie zdawała sobie sprawy z tego, że właśnie łamie
jedną z podstawowych reguł zawodu, co gorsza nie wiedziała, kiedy to się naprawdę zaczęło i od jakiego
momentu straciła kontrolę nad sytuacją. Musiała koniecznie przywrócić poprzedni stan rzeczy.
Odepchnęła się od jego barków i wstała. Stanik od kostiumu upadł na ziemię. Schyliła się po niego i
zwrócona tyłem do Adama włożyła go z powrotem. Zanim się ponownie odwróciła, nałożyła plażówkę i
owinęła się nią ciasno, tak by pozostawić jak najmniej nie osłoniętego ciała.
Nie mówiąc ani słowa i starając się zachować zawodową obojętność, choć jej usta wciąż pulsowały od jego
pocałunków, a skóra na piersi mrowiła - stanęła za wózkiem i popchnęła go naprzód. W milczeniu dotarli do
jego sypialni i Adam przeniósł się na łóżko. Dopiero wtedy zebrała się na odwagę, by mu spojrzeć w oczy.
- Jestem przerażona, że to się zdarzyło.
- Jesteś wilgotna, ponieważ to się zdarzyło.
Wciągnęła szybko powietrze, zamknęła oczy i pokręciła głową, zaprzeczając oczywistej prawdzie.
- Po prostu o tym zapomnijmy - powiedziała.
- Nie wierzę, żebyś nawet próbowała.
- Będziemy udawać, że to się w ogóle nie wydarzyło.
- Niemożliwe.
- To się już nie powtórzy.
- A pewnie.
- Więc wyjadę.
- Kłamczucha,
- Dobranoc.
- Przyjemnych snów.
Zostawiła go samego i poszła do siebie. Tak jak poprzednio, jej zmysły były wyostrzone. Srebrne światło
księżyca wpadało przez okno. Pod bosymi stopami czuła miękki drogi dywan. Usiadła na samym brzeżku
łóżka tak ostrożnie, jakby sadowiła się na skraju głębokiego wąwozu. Patrząc przed siebie nie widzącymi
oczyma, uniosła rękę i dotknęła warg. Były obrzmiałe. Przeciągnęła językiem po dolnej wardze. Smakowała
Adamem.
Przymknęła oczy i wbrew własnej woli westchnęła z tęsknotą. Nie wierzyła, że to się w ogóle wydarzyło -
nie naprawdę, nie na serio, a już na pewno nie jej. Zawsze czuła się pod tym względem całkowicie
bezpieczna, gotowa przysiąc na wszystko, co jej najdroższe, że nigdy nie połączą ją uczuciowe więzy z
pacjentem. Zresztą ta reguła była wypisana zaraz na pierwszej stronie podręcznika rehabilitacji.
A teraz... Siedziała tutaj, rozkołysana emocjami, drżąc z podniecenia i zupełnie nic nie mogła na to
poradzić,
Nigdy dotąd nie przytrafiło się jej coś podobnego. Owszem, musiała znieść swoje. Nieraz ręka chorego
zawędrowała pod jej spódnicę, gdy go myła. Często rozamorowani pacjenci, których ciała znała tak
intymnie, wyobrażali sobie, że się w niej zakochali, i usiłowali ją obmacywać. Starała się zapobiegać takim
zdarzeniom, ale jednocześnie traktowała je jako element zawodowego ryzyka i zapominała o wszystkim
niemal natychmiast.
Ale nie tym razem. Nie tak łatwo, jeśli w ogóle. Chciałaby udać, że nic się nie wydarzyło, a skoro
okazywało się to niemożliwe - przynajmniej że nie miało znaczenia. Ale się zdarzyło. I miało znaczenie. I to
duże. Potwierdzała to wilgoć między jej udami. Wargi. Piersi.
Odpięła stanik i przyjrzała się sutkom. Nie, to było realne, żaden wytwór jej wyobrazni. Widziała słabe
linie zadrapań, które zarysował na skórze jego nie golony od rana policzek. Czubki piersi miała wciąż
wrażliwe, zaróżowione i wilgotne. Nie odważyła się ich dotknąć.
Kiedy zadzwonił stojący na stoliku przy łóżku telefon, podskoczyła, jakby ktoś obok niej wystrzelił.
Chwyciwszy pośpiesznie słuchawkę, wykrzyknęła:
- No! To znaczy: halo. To znaczy: rezydencja Cavanaugh, proszę.
- Lilah? Czy coś się stało?
- Coś się stało? Powiem ci, co się stało! - wrzasnęła jak opętana. - Obudziłaś mnie, oto co się stało. Wiesz,
która jest tutaj godzina?
- Nie. A która?
- Skąd mam, do cholery, wiedzieć! Ale jest pózno. To ci nie wystarcza?
- Przepraszam - powiedziała Elizabeth ze skruchą. - Ale za to dzwonię z bardzo dobrą wiadomością.
- Dziecko? - zapytała Lilah, już w zupełnie innym nastroju.
- Nie. Lekarz uważa, że to dopiero za parę tygodni.
- Jak się czujesz?
- Jak gruba beka. A co z Adamem?
- On... Z nim w porządku. W porządku.
- Nabiera sił?
Lilah przełknęła ślinę, przypomniawszy sobie, w czuła siedząc na jego kolanach.
- Uhu, tak, zdecydowanie nabiera sił.
- Jeszcze się nie zdążyliście pomordować?
- No, nie całkiem. Powoli do tego dochodzimy.
- Właśnie dlatego telefonuję. Znalezliśmy zastępstwo.
- Zastępstwo? - powtórzyła cicho Lilah.
W słuchawce zapadła cisza. Po chwili Elizabeth zapytała:
- Nie wykręciłam chyba złego numeru? Rozmawiam z Lilah Mason, moją siostrą, rehabilitantką potentata
hotelowego Adama Cavanaugh, tak?
- Przepraszam, Lizzie - powiedziała Lilah, pocierając skronie. - Zdaję sobie sprawę, że to bez sensu, ale
rozmawiałyśmy o kimś na moje miejsce tak dawno, że prawie o tym zapomniałam.
- Zapomniałaś? - powtórzyła Elizabeth z niedowierzaniem. - Przecież byłaś tak nieubłagana...
- Byłam... dalej jestem. - Wściekła na samą siebie, że nie okazała radości na wieść o zastępstwie,
wyładowała złość na siostrze: - A dlaczegóż to szukanie tak długo trwało? - zapytała jadowicie.
- Poprosiliśmy twoją przełożoną w szpitalu, żeby nam podała parę nazwisk. Przekazała całą listę i
rozmawialiśmy ze wszystkimi, ale jakoś nie mogłam sobie wyobrazić Adama z żadną z tych osób. Dopiero [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum