[ Pobierz całość w formacie PDF ]

z zaplecza, na widok Noaha jej uśmiech natychmiast zbladł.
- Och, to ty.
- Widzę, że Carrie znalazła sposób na klientów.
- Przynajmniej jej się udało.
- Posłuchaj... Przyszedłem, żeby ci wszystko wyjaśnić.
- Nie mam ochoty tego słuchać. Może pózniej, ale na
razie jestem wściekła.
- Rozumiem, ale pozwól...
- Zraniłeś mnie, Noah.
Te ciche słowa sprawiły mu ból. Wolał, by rzucała na
niego gromy i kipiała ze złości.
- Zapewniałeś, że jesteś po mojej stronie, a tak naprawdę
nie wierzyłeś we mnie i postanowiłeś szukać gdzie indziej,
żeby dopiąć swego.
- To nie tak.
- W końcu - kontynuowała, nie zważając na jego słowa
- miasto będzie miało swoją aptekę a ty zostaniesz uznany
za bohatera. - Zrobiła gest, jakby kreśliła w powietrzu napis.
- Doktor Kimball obywatelem roku! Uchronił miasto przed
utratą...
- Dosyć! - Przerwał jej, postępując kilka kroków do
S
R
przodu. Jenny cofnęła się i oparła o brzeg biurka. - Możesz
mi nie wierzyć, ale musisz mnie wysłuchać. A potem, jeśli
nadal będziesz miała ochotę się na mnie się wściekać, to
proszę bardzo.
Położył jej dłonie na ramionach i zmusił, by przysiadła na
biurku. Kilka kartek sfrunęło z blatu na podłogę, lecz nie
zwrócił na to uwagi.
- Nie jest tak, jak myślisz. Przykro mi, że zaprosiłem
firmę Prescriptions Plus na rekonesans do Springwater. Zro-
biłem to wtedy, kiedy miałaś zamiar zamknąć aptekę. Nie
skontaktowali się wówczas ze mną i myślałem, że nie są tym
zainteresowani. Pózniej dowiedziałem się, że postanowiłaś
zostać, ale zupełnie o nich zapomniałem.
Spojrzenie Jenny nieco złagodniało.
- Taka jest prawda - dodał. - Możesz zapytać Delię.
Milczała. Noah przyglądał się jej uważnie, czekając, jak
zareaguje.
- Przyznaję, że ta historia musi wyglądać podejrzanie
z twojego punktu widzenia. Możesz zarzucić mi, że byłem
niecierpliwy i niepotrzebnie wziąłem sprawy we własne ręce,
ale nic innego.
- A co ja mam teraz robić? Jakie oni mają zamiary?
- Jeszcze nie podjęli decyzji. Wolą większe miasta, ale
przyznali, że tutaj także widzą pewne możliwości.
- Trochę mnie pocieszyłeś. - Spojrzała mu prosto
w oczy. - Dlaczego mi pomagałeś? Czy tylko po to, żeby
mnie pilnować?
- Chciałem, żeby ci się powiodło. Od początku zależało
mi na tej aptece. Wiedziałem, ile znaczyła dla Earla. Ale
potem chciałem, żeby przetrwała ze względu na ciebie.
- Zwietnie! W takim razie mam nadzieję, że pomożesz
również mojej pracownicy, kiedy wyjadę z miasta.
S
R
- Pracownicy?
- Zatrudniłam kobietę, która mnie zastąpi. Pani Doran
zaczyna pracę w przyszłym tygodniu.
Nie wierzył własnym uszom.
- W przyszłym tygodniu? Dlaczego tak szybko?
- Bo ma akurat wolne, a poza tym najwyższy czas, że-
bym wróciła na swoje miejsce.
- Tu jest twoje miejsce - rzekł z przekonaniem.
- Czyżby?
- Oczywiście, że tak! - wybuchnął. - A czemu nie?
Zanim Jenny zdołała odpowiedzieć, do apteki wpadła
z krzykiem Miranda. Jenny zeskoczyła z biurka, a serce po-
deszło jej do gardła.
- Co się stało? - spytała, podbiegając do dziewczynki.
- Robaczek uciekł. Musisz pomóc nam go szukać. - Mi-
randa pociągnęła Jenny w stronę drzwi.
- Jak to się stało? - zapytał Noah.
- Tak byłyśmy zajęte pilnowaniem, czy nie zbliża się pies
pana Hendersona, że nie zauważyłyśmy pana Kravitza i jego
bernardyna, kiedy podeszli z drugiej strony. Baron zaczął
szczekać i Robaczek wyrwał się z rąk Ashley. Carrie nie
zdążyła go złapać za smycz i uciekł.
- A co z Baronem? - dociekała Jenny, bojąc się, że pies
Herba pobiegł za królikiem i rozszarpał go na kawałki.
- Pan Kravitz zabrał go do domu.
Gdy wyszli na zewnątrz, Jenny rozejrzała się po ulicy.
- Gdzie jest Carrie?
- Pobiegła tam z dziewczynkami. - Miranda wskazała na
prawo.
- Poszukamy go - rzekł Noah. - Pewnie nie uciekł
daleko.
Jenny wyszła za róg, Noah podążył za nią. Przecznicę
S
R
dalej ujrzała zapłakaną Carrie, która wołała królika po imie-
niu. Grupka dzieci przeszukiwała pobliskie krzaki przy
chodniku. Gdy Jenny do nich dotarta, Carrie rzuciła jej się
w ramiona.
- Och, Jenny! Nie mogę go znalezć. Szukałam już
wszędzie.
- Jesteś pewna, że zapuścił się aż tak daleko?
- Widziałam, jak biegł koło tego budynku. Ale nie wiem,
gdzie się schował.
- Znajdziemy go - zapewnił ją Noah.
Jenny pomyślała, że lepiej nie składać obietnic, których
nie można dotrzymać.
- Ma na sobie smycz - oznajmiła Carrie, ocierając piąst-
kami zapłakane oczy. - Może się udusić, jeśli o coś zahaczy.
Albo zaatakuje go j akiś pies...
- Bądzmy dobrej myśli - odparta Jenny.
- Króliki potrafią dobrze się ukrywać - wtrącił Noah.
- Pewnie znalazł jakąś kryjówkę i spokojnie na ciebie cze-
ka.
W oczach Carrie zabłysła nadzieja.
- Naprawdę tak myślisz?
- Oczywiście - odparł z przekonaniem. - Nie ma sensu,
żebyśmy wszyscy szukali w jednym miejscu. Lepiej będzie,
jeśli się rozdzielimy i przejrzyjmy całą okolicę.
Jego pewność siebie wyraznie uspokoiła dziewczynkę,
która zaczęła zwoływać swych przyjaciół.
- Szybko odzyskałeś jej zaufanie - zauważyła cierpko
Jenny, gdy została z Noahem sama.
- Też tak mi się wydaje.
- Lepiej, żebyś jej nie zawiódł.
- Postaram się. - Milczał przez chwilę, po czym dodał:
- Zrobię też wszystko, żeby i ciebie nie zawieść.
Spojrzała na niego z powątpiewaniem, ale nie podjęła
S
R
tematu. Kilka dziewczynek, rozswiergotanych jak stado
wróbli, otoczyło Noaha niczym świętego Mikołaja.
- Posłuchajcie - uciszył je. - Podzielimy się na pary
i przeszukamy ulicę. Jeśli Robaczek ukrył się w krzakach lub
jakiejś dziurze, powinna za nim wystawać smycz. Nie
podchodzcie do niego, jeśli go zobaczycie. Zawołamy Carrie.
Królik jest pewnie wystraszony, a od niej nie ucieknie.
Dziewczynki pokiwały głowami, gotowe do działania.
- Zamknę aptekę - oznajmiła Jenny - i zaraz do was do-
łączę.
Szybko wstawiła stolik, dwa krzesła oraz termos z resztą
lemoniady do wnętrza, zamknęła drzwi na zasuwę od środka
i skierowała się do tylnego wyjścia. Tuż przed drzwiami usły-
szała jakiś szmer. Czyżby to Robaczek?
Otworzyła drzwi i odetchnęła z ulgą. Czarno-biały królik
siedział na schodkach i spokojnie czekał, aż ktoś go tu
odnajdzie.
- Ach, Robaczku, ty łobuzie! - zawołała z radością
i przykucnęła, by wziąć go na ręce. - Masz już dosyć moc-
nych wrażeń? - Królik trącił ją noskiem w łokieć, gdy po-
gładziła go między uszami. - Zasłużyłeś na coś dobrego,
skoro sam wróciłeś do domu.
Odwróciła się, by wziąć go do środka, i w tym momencie
coś dziwnego przykuło jej uwagę. Przystanęła i rozejrzała się
wokół - okno w suterenie było otwarte. Jak to się stało? Nie
schodziła na dół przez parę dni. Carrie również tu ostatnio
nie zaglądała. Zresztą, była zbyt mała, by sięgnąć do okna.
Jenny, chcąc je teraz zamknąć, zbiegła kilka stopni w dół
i wtedy poczuła dziwny, choć skądś znany jej zapach. Zapa-
liła światło i zeszła niżej. Woń stała się teraz wyrazniejsza
i Jenny wreszcie ją rozpoznała - był to zapach płynu do
rozpalania węgla drzewnego.
S
R
Skąd tu się wziął? Kto go rozlał?
Gdy znalazła się na dole, nie mogła uwierzyć własnym
oczom. Starannie poukładane przedtem pudła były porozrzu-
cane po całym pomieszczeniu, a ich zawartość leżała na
podłodze.
Strach złapał Jenny za gardło. Królik postawił uszy i za-
stygł, wyczuwając niebezpieczeństwo. Jenny rzuciła się
w stronę wyjścia, chcąc wezwać pomoc, i zamarła. Na szczy-
cie schodów stał Herb Kravitz z pudełkiem zapałek w ręku. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum