[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jej widok.
Julia, choć nie błyszczała już urodą tak efektowną, tak olśniewającą jak nie-
gdyś, niemniej wydała mu się jeszcze piękniejsza. Wiek i macierzyństwo sprawiły,
że jej szlachetne rysy dojrzały, jakby złagodniały... i nadały jej twarzy jakiś nie-
uchwytny przykuwający uwagę wyraz.
Julia zawsze będzie piękna, zadumał się z goryczą. Piękno tkwiło w całej jej
postaci - w smukłej sylwetce, eleganckim sposobie poruszania się, w skinieniu
głowy, grymasie twarzy, w każdym tchnieniu... wszystko to działało mu na zmysły.
Jej czarowna obecność zniewalała do tego stopnia, że nie mógł myśleć o nikim in-
S
R
nym.
I właśnie dlatego nigdy - przenigdy - nie powinien był tu przyjeżdżać! Cóż za
nieostrożność! Nie dał wiary swemu instynktowi. Był pewny siebie, arogancki,
przekonany o swej odporności. A ponadto gdzieś w głębi serca tkwiła pokusa, żeby
ją zobaczyć, pokusa wynikająca ze zwykłej, banalnej ciekawości.
Czyżby naprawdę przywiodła go tu ciekawość?
Od samego początku usiłował zdystansować się do sprawy; nie chciał zapo-
znać z nią Susan, nie życzył sobie nawet, by wiedziała dokładnie, dokąd się wybie-
ra... Ale dlaczego? - pytał teraz sam siebie. Czyżby już wówczas przewidywał
przebieg wypadków? Był ostrożny i podniecony zarazem. Udawał, że nie chce, a w
rzeczywistości rozpaczliwie pragnął ją odnalezć.
Dopiero jednak, gdy ją dotknął, w pełni zdał sobie sprawę, jak bardzo się
oszukiwał. Gdy poczuł ciepło bijące z jej ciała, gdy odkrył, że pragnie o wiele wię-
cej - zrozumiał, że gra skończona. Naigrawał się z niej, dręczył ją - i pewien był, że
osiągnął cel. Przez kilka ulotnych, rozkosznych chwil była zdana na jego łaskę. Ale
potem - gdy jej dotknął, gdy ją pocałował - zniszczył misternie uknuty plan.
Miała takie piękne piersi... Jej ciało reagowało na niego tak samo instynktow-
nie jak kiedyś. Jakże pragnął dotknąć tych piersi, złapać je w dłonie, ściskać mię-
dzy palcami. Jakże pragnął poczuć w ustach delikatną słodycz jej nabrzmiałych
sutków. W jednej szalonej chwili chciał zedrzeć z niej cienki żakiet i napawać się
do woli widokiem jej nagiego ciała.
Nie zrobił tego, zabrakło mu odwagi, by posunąć się tak daleko, mimo że jej
wargi drżały pod jego dotykiem, mimo że jej ciało po początkowym oporze stało
się uległe i bezbronne. Mimo wszystko zrozumiał, że jego pragnienia obróciły się
przeciw niemu. Usiłował ją zranić - tymczasem ona zraniła jego. Wszystko wy-
mknęło mu się spod kontroli. Zrozumiał wówczas, że nigdy nie powinien jej doty-
kać. Zrozumiał zbyt pózno...
Zrobiła ze mnie durnia, pomyślał ze złością, uderzając ręką w kierownicę. W
S
R
końcu wyszedł... ale stało się to kilka chwil za pózno...
Dziesięć lat temu w jego młodzieńcze serce wstąpiła nadzieja, a potem w
dramatycznych okolicznościach została strącona w niebyt. Czuł, że zbliżało się coś
złego, jak nieugięte w swych wyrokach fatum. Czyżby sytuacja z przeszłości miała
się powtórzyć?
Z piersi Quinna wyrwał się cichy jęk protestu.
Tego długiego, gorącego lata Julia spędzała w Courtlands wiele czasu. Miała
akurat przerwę na planie filmowym. Isabel Marriott zapraszała ją więc do siebie na
wszystkie weekendy. I nawet jeśli dziwiła ją częsta obecność Quinna, nigdy nie po-
czyniła na ten temat żadnej uwagi.
Quinn im bliżej poznawał Julię, tym bardziej pragnął od niej czegoś więcej
niż przyjazni. Owszem, spędzali ze sobą wiele czasu, ale - jak się domyślał - nie był
to jej świadomy wybór. Wynikało to raczej stąd, że przyjaciele jego rodziców byli
zazwyczaj znacznie starsi, zrozumiałe więc, że Julia i Quinn tworzyli parę.
Uczciwie musiał przyznać, że nigdy go nie zachęcała; trzymała go na dystans,
wyczuwając, że Quinn za bardzo ulega jej czarowi. Godziła się na jego towarzy-
stwo, ale nie dopuszczała do żadnej intymności.
Dziwne, że matka wcale nie spostrzegła jego zauroczenia. Nawet nie zapytała,
dlaczego wracał teraz do domu na wszystkie weekendy. Być może sądziła, że przy-
czyną częstszych niż zwykle wizyt syna w Courtlands była osoba Madeline Wain-
wright, którą często zapraszała...
Mimo wyraznej rezerwy ze strony Julii, Quinn wyczuł, że nie była wobec
niego tak obojętna, jak z pozoru mogło to wyglądać. Zwykła na przykład dziwnie
mu się przyglądać, gdy przypuszczała, że tego nie widzi. Odwracając się szybko,
dostrzegał, że obserwuje go czujnym, niespokojnym wzrokiem.
Kilka razy musieli się dotknąć. Pamiętał szczególnie uścisk dłoni po rozegra-
nej partii tenisa i oczywiście wspólny taniec. Gdy razem tańczyli, oboje zachowy-
wali się sztywno i nienaturalnie; Julia za każdym razem wydawała się bardzo spię-
S
R
ta. Owszem, była uprzejma - w sposób jednak bardzo formalny.
Osiemnaste urodziny Quinna miały miejsce w końcu sierpnia. Julia, mimo za-
proszenia, nie przyjechała. Podejrzewał, że go unika... że jego nadchodząca pełno-
letność ją wystraszyła. Dopóki uważała go za chłopca, sama przed sobą mogła się
usprawiedliwiać. Teraz traciła grunt pod nogami...
Dziś, z perspektywy czasu, zdawał sobie sprawę, jak bardzo wówczas mógł
się pomylić. Jakimże był zadufanym, aroganckim dzieciakiem! Ani razu przecież
nie dała mu żadnych nadziei.
Aż do wyjazdu do Cambridge nie widział jej. Potem, zamiast wdrażać się w
studenckie życie, dręczył się myślami, czy kiedykolwiek jeszcze ją zobaczy. Myśli
te nie dawały mu spokoju, i w końcu pewnego dnia, zamiast na wykłady, pojechał
do Londynu.
To było istne szaleństwo. Adres Julii podejrzał w notesie matki. Ale znać ad-
res, a wybrać się do kogoś z wizytą - były to dwie różne sprawy.
Gdy teraz o tym myślał, zdawał sobie sprawę, jak bardzo nierozsądnie postą-
pił. Mogła zamknąć mu przed nosem drzwi lub zadzwonić ze skargą do jego matki,
albo w ogóle mogło jej nie być w domu... Ale tak się nie stało. Po prostu go wpu-
ściła.
Zastanawiał się, co sobie pomyślała, gdy zadzwonił do niej portier. Jakie my- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum