[ Pobierz całość w formacie PDF ]

usta.
 Idz jeść ze swoimi ludzmi. Oni cię nakarmią.
 Ale kim są moi ludzie?
%7łebrak wydaje się jeszcze bardziej rozbawiony.
 Znajdziesz ich w Telegraph Club. Nie martw się, mały cudaku. Powiem ci,
co masz mówić.
Post and Telegraph Club nie należy do najbardziej okazałych klubów w Agrze.
Mieści się w zwyczajnym wiktoriańskim budynku, funkcjonalnym pudle z czer-
wonej cegły z kamiennym portykiem doczepionym do frontu niczym zadarty nos.
We wnętrzach utrzymuje się zapach smażonych potraw, niemożliwy do usunięcia
bez względu na to, z jakim poświęceniem sprzątacze szorują wszystko i pucu-
ją. A szorują i pucują mocno, nawet gwałtownie. Zmywają każdą powierzchnię,
woskują podłogi, ścierają kurze, aż mdleją im ręce. Ale i tak nigdy nie jest jak
trzeba. W pomieszczeniach ciągle unosi się intensywna woń potraw smażonych
w ghi. Charakterystyczna woń Indii.
Członkowie klubu mają z sobą wiele wspólnego. Kobiety gustują w sukniach
z bawełny zadrukowanej w motywy roślinne. I choć ich jakość pozostawia nieco
do życzenia, są zawsze świeże i odprasowane, nawet podczas upałów. Nie są to
suknie, jakie niektóre panie zamawiają z katalogu Army&Navy docierającego tu
z Kraju raz na sezon. Tamte wyglądane są niecierpliwie, czeka się na nie dwa,
czasem nawet trzy miesiące, a kiedy nadchodzą, są owinięte w bibułkę szelesz-
czącą przy otwarciu i roztaczającą stęchły zapach jakiegoś magazynu położonego
z dala od Strandu. Ich suknie szyje się w domu z materiału kupionego na baza-
rze. Czasem wkłada się jeszcze pojedynczą bransoletkę z kryształków. Skromną
wprawdzie, zawsze jednak bransoletkę. Indyjski wyrób, nie biżuterię z Kraju.
Kobiety noszą kapelusze. Mężczyzni także. Nawet w pochmurne dni. Nawet
(jak żartują niektórzy) w pomieszczeniach. %7łona pułkownika artylerii widziała to
na własne oczy. %7łona rezydenta w Bharatpur przysięga, że zobaczyła ich kiedyś
(ich, czyli członków Post and Telegraph Club w Agrze) w kapeluszach podczas
partyjki brydża.
W pomieszczeniu. Po zmroku. Słońca już nie było na niebie, a oni ciągle sie-
dzieli w tropikalnych hełmach na głowie, jakby odbywali poranną przejażdżkę
w środku lata. %7łona rezydenta uwielbia opowiadać tę historię. Jej przyjaciółki do-
brze się przy tym bawią. Jakie to komiczne, nosić kapelusz w nocy! Mówienie
o tym zawsze wywołuje śmiech. Mimo żartów na ich temat mężczyzni i kobiety
z Telegraph Club noszą nakrycia głowy przy każdej okazji. Wymyślne, obszerne
36
kapelusze z szerokim rondem, dającym gwarancję, że ich twarze zawsze, ale to
zawsze będą ocienione. Słońce to zdecydowanie Zła Rzecz.
Członkowie Agra Post and Telegraph Club sporo aspektów życia zaliczają do
kategorii Złych Rzeczy. Taka jest przynajmniej opinia żony rezydenta i jej przy-
jaciółek. Są bardzo drażliwi. Tak łatwo ich urazić, że właściwie nie da się z nimi
rozmawiać. Nie żeby ktoś w ogóle miał ochotę wdawać się z nimi w rozmowę,
chyba że Ronnie, Clive, Peter czy inni mężowie, którzy mają ich wśród personelu.
Będąc ważną osobistością na kolei i  oczywiście  na poczcie czy w telegrafie,
nie sposób uniknąć z nimi kontaktu. Co, wziąwszy pod uwagę (o czym panie przy-
pominają sobie nawzajem w ładniej pachnących i bardziej ekskluzywnych wnę-
trzach Civil Service Club) ich okropny akcent, okropne humory i niedorzeczny
sposób, w jaki ciągle mówią o Kraju, czyni z nich prawdziwy dopust boży.
Kraj, kochany Kraj! Każdy wie, że nikt z bywalców Post and Telegraph Club
nigdy nie był nawet blisko Anglii. Co przydaje im swoistego uroku. Ale general-
nie ci ludzie budzą raczej odrazę. W sekrecie żują betel, ich dziewczęta uganiają
się za mężczyznami z innych sfer i zamiast usiąść jak należy, kucają, gdy im się
wydaje, że nikt nie widzi. Zawsze odgadniesz, kto jest kim. Pochodzenie w końcu
daje o sobie znać.
Ach, ci wszyscy okropni mieszańcy.
W Post and Telegraph Club w Agrze ci wszyscy okropni mieszańcy zbierają
się, by snuć własne opowieści i dawać wyraz swemu obrzydzeniu do tubylców
i wstrętnych hinduskich zwyczajów, relacjonować, jak mężowie stanowczo przy-
wołują do porządku swoich pracowników, a żony strofują służbę (jeśli ją mają).
Tubylcy są przebiegli, niegodni zaufania i mają skłonność do występku. Ich lu-
bieżność jest wręcz przysłowiowa. Cóż za kontrast z Krajem, północną moralno-
ścią i szlachetnością angielskich obyczajów i manier. Oni, społeczność anglo-hin-
duska, dobrze wiedzą, komu być wiernym. Wiedzą, która strona ich samych jest
im bliższa. Noszą nakrycia głowy, czytają wszystko na temat Kraju i unikają słoń-
ca jak zarazy, bolejąc nad każdą porcją melaniny produkowanej przez skórę. Tyle
że nie nazywają tego melaniną. Nadają jej inne nazwy. Najczęściej brud. Ona ma
taką brudną skórę, moja droga. Nikt się do niej nie zbliży. A jej nos. Taki szeroki
i płaski. Nie to co twój.
W klubie mogą być sobą. Mogą tańczyć i grać w loteryjkę bez konieczno-
ści znoszenia wrogich spojrzeń tubylców albo kpin wymienianych szeptem przez
młodszych oficerów zmierzających do Civil Service Club, do którego Anglo-Hin- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum