[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Bezspornie dziewczyna w niczym nie przypominała czarta. Raczej słowo
 anioł cisnęłoby się na usta, gdyby nie jej zimne, szare oczy, ogorzała twarz i ob-
68
nażone ręce. Wydawała się jednak zbyt piękna, by mogła być ulepiona ze zwykłej
gliny.
 Nie  przyznał Brian.  Ale co robisz temu wilkowi, że tak warczy?
 On nie warczy  rzekła czule, głaszcząc kark zwierzęcia.  On mruczy.
Aragh otworzył lewe oko i łypnął nim na Briana i Jima.
 Pilnuj swego nosa, rycerzu!  zazgrzytał.  Jeszcze raz za uszami, Da-
nielle. . . Och!  znów zaczął pomrukiwać.
 Myślałem, że poszedłeś sprawdzić, co się dzieje, szlachetny wilku!  rzekł
Brian opryskliwie.  Czy wiesz, że staliśmy tam przez. . .
 Ten rycerz, to Neville-Smythe  warknął Aragh do dziewczyny.  Smok
zaś to mój stary przyjaciel. Nazywa się Gorbash, ale teraz wydaje mu się, że też
jest rycerzem. Sir James skądś tam. Nie pamiętam też imienia Neville-Smythe a.
 Sir Brian  rzekł Brian, zdejmując hełm.  A ten prawy rycerz obok mnie
to przemieniony w smoka sir James, baron Riveroak z zamorskiego kraju.
W oczach dziewczyny błysnęła ciemność. Podniosła się z kolan.
 Zaczarowany?  spytała, podchodząc do Jima i patrząc z bliska na jego
pysk.  Jesteś tego pewien? Nie widzę nic ludzkiego w oczach tej bestii, a powia-
dają, że powinno być widać. Czy możesz powiedzieć, kim byłeś? Jak wyglądało
to zaczarowanie? Czy bolało?
 Nie  odpowiedział Jim.  Po prostu nagle stałem się smokiem.
 A przedtem byłeś baronem?
 No. . .  Jim zawahał się.
 Tak myślałam!  wykrzyknęła triumfalnie.  Czar nie pozwala ci mówić,
kim byłeś naprawdę. Wydaje mi się, że rzeczywiście byłeś baronem Riveroak, ale
oprócz tego kimś dużo znamienitszym. Może jakimś bohaterem.
 Ależ nie  rzekł Jim.
 Możesz nie pamiętać. To fascynujące! Ja mam na imię Danielle. Jestem
córką Gilesa z Wrzosowisk, ale teraz żyję samotnie.
 Gilesa z Wrzosowisk?  powtórzył Brian.  On jest wyjęty spod prawa,
nieprawdaż?
 Teraz jest!  odpaliła, zwróciwszy się do niego.  Kiedyś był szlachci-
cem, ale nikomu nie powiem jego prawdziwego imienia.
Aragh warknął.
 Bez urazy  rzekł Brian z zaskakującą łagodnością.  Myślałem jednak,
że Giles z Wrzosowisk żyje w Królewskim Lesie, za torfowiskiem w Brantley?
 Masz rację  odpowiedziała.  I nadal przebywa tam ze swymi ludzmi.
Lecz ja, jak mówiłam, nie mieszkam z nim.
 Aha  stwierdził Brian.
 A bo co?  parsknęła.  Dlaczego miałabym spędzać czas w gromadzie
mężczyzn, z których każdy mógłby być moim ojcem, i równie podstarzałych ko-
69
biet, albo wśród młodych, gburowatych gamoni, co czerwienia się i jąkają w mojej
obecności? Córka mojego ojca zasługuje na lepszy los.
 No, no  stwierdził Brian.
 No i pstro.
Przeniosła wzrok na Jima i głos jej złagodniał.
 Nie myślę się usprawiedliwiać, sir Jamesie, ale chcę szczerze powiedzieć,
że nie strzelałabym do was, gdybym wiedziała, że jesteście przyjaciółmi Aragha.
 Wszystko w porządku  rzekł Jim.
 Całkiem w porządku  powtórzył Brian.  Jednak my trzej powinniśmy,
moja damo z Wrzosowisk, ruszać dalej, jeśli skończyłaś drapać wilka. Chcemy
dojść do Zamku Malvern, zanim wieczorem zamkną bramę.
Skierował konia z powrotem i ruszył. Jim, po krótkim wahaniu, podążył za
nim. Chwileczkę pózniej przyłączył się do nich Aragh i Danielle, z przewieszo-
nym przez ramię łukiem i kołczanem.
 Udajecie się do Zamku Malvern?  spytała.  Po co?
 Muszę prosić mą panią, Geronde de Chaney, by pozwoliła mi towarzyszyć
sir Jamesowi w wyprawie na odsiecz jego pani.
 Jego pani?  odwróciła się do Jima.  Masz swą panią? Kto to jest?
 Angela. . . eee. . . de Farrel, z Placuprzyczep.
 Dziwne imiona nosicie za morzem  skomentował Brian.
 Jak ona wygląda?  dopytywała się Danielle. Jim zawahał się.
 Jak twierdzi sir James  wtrącił Brian  jest piękna.
 Ja też jestem piękna  rzekła na to Danielle.  Czy jest równie urodziwa?
 No. . .  zająknął się Jim.  I tak, i nie. To znaczy, jesteście w różnym
typie. . .
 W różnym typie? Co masz na myśli?
 Trochę to trudno wyjaśnić  powiedział Jim.  Niech się zastanowię.
Może znajdę lepszy sposób na objaśnienie tego, kiedy będę mógł odrobinę pomy-
śleć.
 Dobrze, pomyśl  rzekła Danielle.  Ale chcę wiedzieć. A tymczasem
chyba pójdę z wami do Zamku Malvern.
Brian otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale rozmyślił się.
Posuwali się wszyscy razem. Danielle nie skorzystała z propozycji Briana,
by wsiąść z nim na konia. Twierdziła, że może prześcignąć jego przyciężkiego,
białego rumaka, jeśli tylko zechce. W każdym razie na pewno szła szybciej niż
koń.
Jim usiłował połączyć w logiczną całość wszystkie elementy tego niewiary- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum