[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Jakbyś tyle nie gadała, tobyś dawno miała zrobione.
A trzaśnij mi jeszcze raz tymi drzwiami, to ja ciebie trzasnę.
Czy to nie można przejść spokojnie, tylko trzeba lecieć jak
wariat? A potem się dziwisz, skąd masz siniaki.
I czego się tak drzesz, ja głucha nie jestem.
Jak się wchodzi do domu, to się mówi  dzień dobry .
Nie mówi się  co? ani  co mówisz? , tylko  słucham .
Jeśli sądzisz, że ja siedzę na worku pieniędzy, to się grubo
mylisz.
Czy ty zawsze musisz mieć do mnie interes, kiedy ja rozma-
wiam przez telefon? Czy to się nie da pięć minut poczekać?
Czy ty w ogóle jeszcze coś widzisz przez te okulary?
A ręce to kto umyje?
Ręce to się myje, a nie tylko wyciera.
Jak masz do mnie interes, to przyjdz, a nie coś burczysz pod
nosem u siebie, żebym ja przez całe mieszkanie do ciebie lecia-
ła.
A ta twoja koleżanka to też niezła artystka.
Gdzie mi z brudnymi kopytami do wyra?!
Podstaw sobie talerz pod brodę, bo mi znowu nakruszysz
w całym mieszkaniu.
139
Czego tak walisz tą nogą w ten stół. Meble
chcesz porozwalać?
Czyś ty widziała, żebym ja smarkała w rękaw?
Przynajmniej byś powiedziała: przepraszam.
A dużo mi teraz z twojego  przepraszam .
Wynocha do łóżka! Cztery razy mi już mówiłeś dobra-
noc, a jeszcze ani razu spać nie poszedłeś!
A spróbuj mnie jeszcze raz w niedzielę o ósmej nad ranem
obudzić, to zobaczysz.
No i dobrze, rób tak dalej.
W lustrze to się przegląda, a nie je obmacuje tłustymi łapska-
mi.
Ja  to zupełnie co innego.
Tak, proszę pani. Jak widać, niezupełnie.
Takie jest c est la vie.
Czasem się pani zastanawia: Jak ja to wytrzymam? Otóż wy-
trzyma pani, spoko-spoko. Pani rodzice jakoś przeżyli, przeżyje
i pani. Sztafeta pokoleń działa bezbłędnie.
 Dzieci są zakałą ludzkości  napisał Antoni Słonimski
w jednym felietonie i ja generalnie to zdanie podzielam. Od sie-
bie dodam, że nawet najcięższa i najbardziej męcząca praca za-
wodowa nie jest w stanie mnie tak wykończyć psychicznie jak
weekend z moimi dziećmi. Jednakowoż gdyby nie dzieci, ludz-
kość przestałaby istnieć, dlatego jestem gotowa pogodzić się z ich
istnieniem (swoje to nawet kocham jak nikogo na świecie).
A także dlatego, że kiedyś z tych dzieci wyrosną dorośli ludzie
i wtedy będzie można z nimi w miarę normalnie pogadać.
Jacy dorośli  to już inne zagadnienie. I nie łudzmy się, że w
tej kwestii wszystko albo prawie wszystko zależy od nas. Nie
zależy. Jeszcze nam oni sprawią takie niespodzianki, że nie po-
140
zbieramy się z rozumem. Jak i my swoim rodzicom. Człowiek
rodzi się z konkretnym charakterem, skłonnościami do określo-
nych rzeczy, upodobaniami i talentami, i kropka. Co prawda ko-
repetytor mojej córki uważa, że twierdzenie, jakoby była ona
matematycznym głąbem, jest z gruntu fałszywe, ale primo: wi-
dzę, jaki spocony wychodzi po tych lekcjach, secundo: gdyby tak
nie było, to ciekawe, po co w ogóle byłyby jej te korepetycje? I
jeszcze tertio, ale już nie na temat mojego dziecka: skąd by się w
takim razie brali złodzieje, alkoholicy, sadyści?
Inną sprawą jest to, czy rodzice stwarzają dziecku odpowied-
nie warunki rozwoju, czy stymulują je do działania w tych dzie-
dzinach, w których jest dobre, i czy w ogóle prawidłowo rozpo-
znali uzdolnienia i zainteresowania swojej latorośli. Ale też bez
przesady. Jeśli coś zaniedbają, dziecko rozwinie się samo, spo-
kojna głowa.
Moi rodzice na przykład nie lubili muzyki tak zwanej poważ-
nej, w związku z tym niczego się od nich o niej nie dowiedzia-
łam. To, że odróżniam allegro od andante, Schumanna od Schu-
berta, wiem, kim był Enrico Caruso i co znaczy List napisany
dużą literą, zawdzięczam wyłącznie samej sobie. Szkoła tej luki
też nie wypełniła, bo pani od muzyki najbardziej na świecie za-
leżało na tym, żeby mnie (!) nauczyć śpiewać  U prząśniczki sie-
dzą jak anioł dzieweczki .
Nawiasem mówiąc, gdyby w ramach obowiązkowego wyjścia
do opery młodzieży nie prowadzano patriotycznie na łzawą  Hal-
kę Moniuszki, tylko na ognistą  Carmen Bizeta (przykro mi,
ale serce sztuki operowej znajduje się akurat nie w naszym kra-
ju), to stosunek naszego społeczeństwa do muzyki klasycznej
niewątpliwie byłby całkiem inny.
Skoro o muzyce mowa. W ogólnym pojęciu rodziców, dziad-
ków, ciotek i innych dorosłych krewnych młodzież słucha cze-
goś, czego słuchać się w ogóle nie daje. A ponieważ rodzaj pre-
ferencji muzycznych w znacznym stopniu przystaje do systemu
wartości, stylu życia etc., mają na temat swojego potomstwa jak
najgorsze zdanie. Jacy to oni są okropni, zimni, wyrachowani,
rozwydrzeni, wszystko mają w nosie, bez przerwy coś knują,
żadnej głębi i w ogóle ta dzisiejsza młodzież... Czy przypadkiem
nie to samo mówili pani rodzice i dziadkowie o pani? I to tylko
dlatego, że słuchała pani Hendrixa, Janice Joplin, Rolling Stone-
141
sów, zachwycała się Woodstokiem, nosiła buty na olbrzymich
koturnach, a na obu rękach bransoletki z rzemyków? Toteż ja
oprócz pytania, dlaczego oni słuchają Kasy, Kultu i Formacji
Nieżywych Schabuff, zadałabym jeszcze jedno: dlaczego pani się
to nie podoba? Odpowiedz jest prosta: z tego samego powodu,
dla którego pani rodzicom nie podobał się Black Sabath. I już.
Jest jeszcze trzecie pytanie: czy my w ogóle naprawdę znamy
nasze dzieci? Nie znamy i nie poznamy. W końcu dziecko też
człowiek, tyle że dziecko. Co z tego, że nasze? Pani też była czy-
imś dzieckiem, a ze wszystkich ludzi na świecie najmniej o pani [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum