[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Przejdzmy do interesów.
Lillian odchrząknęła.
- Nie przyjechaliśmy rozmawiać o interesach.
Anderson prychnął pogardliwie.
- Nie urodziłem się wczoraj. Wiem, czemu zawdzięczam waszą wizytę.
Chcecie wytargować dojście.
Lillian była całkowicie zaskoczona.
- Dojście do czego?
- Do Marilyn, oczywiście. - Anderson nawet na nianie spojrzał. Był skupiony na Gabie. -
Wszyscy wiemy, że kiedy wygra wybory, zdobędzie sporą władzę. Chcesz, żebym ci
zagwarantował dostęp do Marilyn, prawda Madison? Ludzie z twoją pozycją lubią mieć wysoko
postawionych przyjaciół.
Lillian wpatrywała się w Andersona.
- Niczego nie rozumiesz.
- Owszem, rozumiem. - Anderson rzucił na nią okiem. - Co jest, Madison nie powiedział
ci, jak zamierza wykorzystać zdjęcia?
- Ale przecież nie mamy żadnych zdjęć - zawołała Lillian. - Marilyn zabrała aparat, nie
pamiętasz?
- Daruj sobie. Wiem, że przynieśliście dwa aparaty.
- Dlaczego tak myślisz? - zapytał Gabe.
- Bo kiedy Marilyn zażądała aparatu, coś za szybko go oddaliście. - Flint machnął ręką. -
Jest tylko jedno wyjaśnienie. Mieliście jeszcze jeden.
- Nieprawda. - Lillian była oburzona.
- Sztuczka z dwoma aparatami jest stara jak świat. - Anderson spojrzał na nią z
politowaniem. - Dzięki temu fotograf unika nieprzyjemnej konfrontacji. Ofiara myśli, że
odzyskała kompromitujący film. Dopiero po jakimś czasie się okazuje, że były dwa komplety
zdjęć. Ale wtedy jest już za pózno.
- Zdaje się, że dużo wiesz na ten temat - zauważył Gabe.
- Nie mówiłem o tym Marilyn, bo nie chciałem, żeby się denerwowała. Teraz jestem
szefem sztabu i rozwiązywanie tego typu spraw należy do moich obowiązków. Nie pozwolę,
żeby przez tani szantaż jej kampania legła w gruzach, tak jak Trevora.
- Jak śmiesz? - Lillian kipiała z wściekłości. - Nie przyszliśmy tu, żeby szantażować
Marilyn.
Anderson nie zwracał na nią uwagi.
- Po prostu przedstaw swoje żądania, Madison, a ja zobaczę, co da się zrobić. Oczywiście
pod warunkiem, że zniszczysz zdjęcia.
- Chcemy poznać odpowiedzi na kilka pytań - - powiedział spokojnie Gabe.
Anderson ściągnął brwi. Nie spodziewał się tego.
- Jakich pytań?
- Włamałeś się do mieszkania Lillian w Portland?
Anderson znieruchomiał. Zaraz jednak poderwał się z krzesła, śmiertelnie oburzony.
- Oszalałeś? - syknął. - Niby po co?
- %7łeby wykraść jej program komputerowy odparł Gabe. - I daruj sobie te szopki. Jesteś
dobrym aktorem, ale nie aż tak dobrym.
- Nie włamałem się do jej mieszkania - wyskandował każde słowo.
- A do domku w Eclipse Bay? - ciągnął Gabe. Zakładam, że to też twoja sprawka,' choć
przyznaję, trochę mnie zmylił napad na Arizonę Snow.
- Nie znam żadnej Arizony Snow - wycedził Anderson przez zęby.
- Może jedno z drugim rzeczywiście nie miało nic wspólnego - zwróciła się Lillian do
Gabe'a.
Pokręcił głową.
- Nie wiem. Ale ten zbieg okoliczności wydaje mi się podejrzany.
- Zbiegi okoliczności czasem się zdarzają - powiedziała.
Anderson obrócił się i spojrzał na Lillian.
- Przestańcie. Oboje. Nie macie prawa atakować mnie bezpodstawnymi zarzutami. Nie
możecie niczego udowodnić.
- Tak, masz rację - przyznał Gabe. Anderson odetchnął.
- Wiedziałem.
- Dlatego nie poszliśmy na policję, tylko odwiedziliśmy najpierw ciebie. Oczywiście, jeśli
wolisz, żebyśmy porozmawiali z Marilyn, to nie ma sprawy. Mogą ją zainteresować twoje dawne
problemy z prawem, kiedy inwestowałeś w spółki internetowe.
Tego się na pewno nie spodziewał.
- Marilyn wam nie uwierzy.
- Nie bądz taki pewien - wtrąciła się Lillian. - Marilyn i Gabe znają się od dawna. Kiedyś
wiele ich łączyło. Myślę, że wezmie sobie do serca, jak Gabe jej powie, że niezbyt mądrze
zrobiła, wybierając cię na szefa sztabu.
- Nie możecie. - Anderson zaczął się jąkać. Nie macie prawa. Niczego mi nie
udowodniono.
- Chcemy tylko, żebyś się przyznał, że włamałeś się do Lillian - powiedział Gabe.
Anderson odwrócił się gwałtownie do okna i utkwił ponury wzrok w parkingu.
- Nie włamałem się do mieszkania Lillian ani do domku. - Każde słowo wymówił bardzo
wyraznie i starannie.
- Nie sprzeczajmy się o szczegóły. - Gabe przyglądał mu się uważnie. - Może
rzeczywiście nie włamałeś się do jej mieszkania. Zwyczajnie otworzyłeś drzwi kluczem, który
sobie dorobiłeś albo wycyganiłeś od zarządcy domu.
Lillian spojrzała na Gabe'a zaskoczona, ale nie odezwała się ani słowem.
- Z domkiem był problem - ciągnął Gabe. Nie miałeś klucza, musiałeś otworzyć drzwi
siłą. Za drugim razem wybiłeś szybę. Słyszałeś juz teorię, że Lillian niepokoi jakiś maniak. Takie
wieści szybko się rozchodzą w małym mieście. Zdemolowałeś pracownię, żebyśmy nadal
trzymali się tej wersji. Nie chciałeś, żebyśmy się zastanawiali nad innym powodem włamania.
- Nie jestem maniakiem.
- Nie twierdziłem, że jesteś - sprostował Gabe. - Ale to chyba oczywiste, że szefem sztabu
wyborczego Marilyn nie może być facet, który udaje maniaka i dopuszcza się włamań. Jej
wizerunek publiczny bardzo by na tym ucierpiał.
- To kłamstwo. Nie zdemolowałem pracowni Lillian. Nie możecie mi tego zrobić.
- My chcemy tylko poznać prawdę - powiedział Gabe.
- Cholera, nie pozwolę, żebyście wszystko popsuli. Anderson odwrócił się nagle od okna i
rzucił na Gabe'a.
- Anderson, nie - zawołała Lillian. - Uspokój się. To niczego nie rozwiąże.
Ale Anderson stracił nad sobą panowanie. Gabe'owi udało się zrobić unik, ale Anderson
znów zaatakował. Gabe był zaklinowany w rogu, między lampą a telewizorem.
Miał tylko jedno wyjście. Schylił się nisko i rozpędzona pięść Andersona uderzyła w
ścianę. Flintem aż wstrząsnęło. Syknął z bólu.
Gabe złapał Andersona za nogi i mocno odepchnął. Obaj stracili równowagę. Z głośnym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum