[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wirujący śnieg osiadł na podłodze, ale wiatr wciąż jęczał na zewnątrz.
 To straszne  powiedział do mnie głosem drżącym z bólu.
Zimny wielonogi stwór przeczołgał się pod skórą na mojej głowie i spełzł po karku.
 Policja znalazła brata Timothy'ego?
 Nie znalezli go, ale odjechali.  Niedowierzanie tak mocno rozszerzyło jego oczy, że równie
dobrze mógłby zwać się bratem Sową.  Odjechali!
 Co powiedzieli?
 %7łe w czasie śnieżycy brakuje im ludzi. Wypadki na drodze, zwykłe obowiązki.
Elvis słuchał, roztropnie kiwając głową, najwyrazniej współczując zapracowanym władzom.
Za życia marzył i naprawdę otrzymał  w przeciwieństwie do honorarium  odznaki zastępców
specjalnych z kilku agencji policyjnych, łącznie z biurem szeryfa w hrabstwie Shelby w Tennessee.
Odznaki pozwalały mu między innymi na noszenie ukrytej broni. Zawsze chlubił się swoimi powią-
zaniami z organami ochrony porządku publicznego.
Pewnej nocy w marcu 1976 roku, gdy doszło do kolizji dwóch pojazdów na międzystanowej numer
240, wyciągnął odznakę i pomagał ofiarom do czasu przybycia policji. Na szczęście nigdy nikogo nie
postrzelił.
 Przeszukali wszystkie budynki?  zapytałem.
 Tak  odparł brat Rafael.  I wirydarze. A jeśli poszedł na spacer do lasu i coś mu się stało,
upadł albo co, i nadal tam leży?
 Niektórzy bracia lubią chodzić po lesie, ale nie w nocy, i nie brat Timothy.
Mnich pomyślał nad tym i pokiwał głową.
- Brat Tim zawsze był strasznie nieruchawy. W obecnej sytuacji, w odniesieniu do brata Timothy'ego,
definicja słowa  nieruchawy" mogła się rozciągać na stan nieodwracalnej nieruchawości.
- Jeśli nie ma go w lesie, to gdzie jest?  zastanowił się brat Rafael. Zrobił przerażoną minę. 
Policja wcale nas nie rozumie. Nie rozumieją niczego, co wiąże się z nami. Powiedzieli, że może
samowolnie oddalił się z klasztoru.
 Samowolka? To śmieszne.
 Bardziej i gorzej niż śmieszne. To uwłaczające  oświadczył Rafael z oburzeniem.  Jeden z
nich powiedział, że może Tim skoczył do Reno na  małe RR  rum i ruletkę".
Gdyby coś takiego powiedział któryś z ludzi Wyatta Portera w Pico Mundo, komendant wysłałby go
na bezpłatny urlop i w zależności od reakcji funkcjonariusza na naganę, mógłby
go nawet wylać.
Sugestia brata Piachy, że lepiej nie przyciągać uwagi tych gliniarzy, wydawała się mądrą radą.
- Co zrobimy?  zapytał zmartwiony brat Rafael. Pokręciłem głową. Nie miałem odpowiedzi.
Wybiegając z pokoju, mówiąc bardziej do siebie niż do mnie, powtórzył:  Co mamy zrobić?
Spojrzałem na zegarek i podszedłem do okna.
Elvis przeniknął przez zamknięte drzwi i stanął na zewnątrz w padającym śniegu, niezwykle
przystojny w czarnym stroju flamenco z czerwonym pasem.
Była ósma czterdzieści.
Tylko ślady opon wozów policyjnych, które niedawno odjechały, wskazywały, którędy biegnie szosa.
Znieżyca zatuszowała urozmaicenie i nierówności terenu, wygładzając go
w geometrię miękkich płaszczyzn i łagodnych falistości nakładając biel na bieli.
W ciągu siedmiu i pół godziny spadło dwadzieścia, dwa-dzieścia pięć centymetrów śniegu. Znieg
padał znacznie szybciej niż wcześniej.
Elvis stał z zadartą głową, wysuwając język w daremnej próbie schwytania płatków. Oczywiście był
tylko duchem niezdolnym do odczuwania zimna i smakowania śniegu. A jednak coś w podjętym
wysiłku urzekło mnie... i zasmuciło.
Jak żarliwie kochamy wszystko, co nietrwałe: oszałamiającą krystaliczność zimy, wiosnę w kwieciu,
kruchy lot motyli, szkarłatne zachody słońca, pocałunek i życie.
Poprzedniego wieczoru w telewizyjnej prognozie pogody zapowiadano minimum sześćdziesiąt
centymetrów opadu. Znieżyca w wysokich górach Sierra mogła trwać długo, przynosząc więcej
śniegu, niż przewidywano.
Po południu, na pewno przed wczesnym zimowym zmierzchem, opactwo Zwiętego Bartłomieja będzie
zasypane śniegiem. Odcięte od świata.
ROZDZIAA 13
Próbowałem być Sherlockiem Holmesem, na co liczył brat Piącha, ale rozumowanie dedukcyjne,
wiodące przez labirynt faktów i podejrzeń, doprowadziło mnie do punktu wyjścia: byłem ciemny jak
tabaka w rogu.
Ponieważ nie jestem zbyt zabawny, gdy udaję myśliciela, Elvis zostawił mnie samego w bibliotece.
Może poszedł do kościoła w nadziei, że brat Fletcher zamierza poćwiczyć grę na organach.
Nawet po śmierci lubi muzykę, a za życia nagrał sześć albumów gospel i natchnionych pieśni, plus
trzy albumy bożonarodzeniowe. Pewnie wołałby tańczyć do czegoś bardziej rockandrollowego, ale w
klasztorze raczej trudno o ten rodzaj muzyki.
Poltergeist mógłby wybębnie na organach All Shook Up, mógłby wybrzdąkać Hound Dog na pianinie
w pokoju recep-cyjnym domu gościnnego, tak jak zmarły brat Constantme bił w kościelne dzwony,
kiedy był w nastroju - Ale poltergeisty są złe; zródłem ich siły jest wściekłość.
Elvis nie mógłby być poltergeistem. Jest uroczym duchem. Wietrzny poranek przemijał, zbliżając nas
ku nadciągają-
cemu nieszczęściu. Niedawno się dowiedziałem, że naprawdę łebscy faceci dzielą dzień na jednostki
liczone w milionowych miliardowych miliardowych częściach sekundy, co sprawiło, że każda sekunda
mojego wahania wydawała się nieskończenie wielką stratą czasu.
Poszedłem z pokoju recepcyjnego na krużganek, stamtąd na wielki wirydarz, potem do drugiego
skrzydła opactwa, ufając, że intuicja naprowadzi mnie na trop wiodący do zródła niedalekiej tragedii,
która ściągnęła bodachy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum