[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zabawka - półtonowy pluszowy miś machający bezradnie łapkami.
- Prawdę mówiąc, uratował nas... - przyznał Mariusz. - Od małego lubiłem pluszowe misie.
- Bądz poważny.
- Po co? Nic już nie mogę zrobić. Nasze życie to te trzy butle.
- Zawsze jest jakieś wyjście!
- Ale kto powiedział, że to wyjście można przeżyć?...
- Gdzie się podział twój optymizm?
- Jest tam, w dole... - Mariusz zamyślił się na chwilę, po czym zapytał - Myślisz, że w Air Force One
już skończyło się paliwo?
- Co? - Mariola była zdezorientowana.
- Nic, nic... Wzięłaś kamerę wideo?
- Została w domku - ważyła pawie pół kilograma...
Mariusz myślał przez chwilę, rozejrzał się, chwycił leżącą obok linę i powiedział:
- Daj coś ciężkiego.
Zmniejszył płomień i przywiązał do liny podaną przez Mariolę butlę, w której przed świtem skończył
się gaz, i zaczął spuszczać ją w dół.
Przez kilkanaście metrów nic się nie działo. Potem butla zanurzyła się w błękicie, niknąc im powoli z
oczu. Po kolejnych dziesięciu metrach lina rozluzniła się.
- Jest! - krzyknęła Mariola.- Dotknęła dna. Możemy lądować!
Mariusz pociągnął linę. Dała się bez oporu ciągnąć. Jej koniec był poszarpany. Wciągnęli ją na pokład.
- To wygląda, jak... zniszczone ze starości - powiedziała po dłuższym milczeniu Mariola.
Końcówka liny rozsypywała się w dłoniach, a cały dolny fragment był zupełnie sparciały.
- Wygląda, jakby tam była ze sto lat - przyznał Mariusz.- Jednak nie możemy lądować,
- Więc...
- Szach-mat. Błękitna planeta wygrywa.
Z błękitu wystawały tylko wierzchołki najwyższych szczytów. %7ładen z nich nie był na drodze ich lotu.
Nie mogli przycumować, by oszczędzić gaz. Przez lornetkę obserwowali ludzi tłoczących się na coraz
mniejszych skrawkach lądu.
- Kocham cię - powiedziała Mariola i pocałowała Mariusza. - Posługując się darwinizmem społecznym
musiałabym przyznać, że związałam się z mężczyzną najlepiej przystosowanym do obecnego środowiska.
- Odzyskałaś humor?
- Nie. Pomyślałam sobie tylko, że nie jest najgorzej, skoro mamy szansę być ostatnimi żywymi ludzmi
na Ziemi.
- Pominąwszy innych posiadaczy balonów i astronautów na stacji Alpha.
- I Gaorge'a W. Busha...
- ... o ile zabrał zapasowe kanistry na pokład Air Force One. - Mariola uśmiechnęła się i wtuliła w jego
ramię. Zacisnęła powieki, a parę łez spłynęło na ramię mężczyzny.
- No i mamy niebo na ziemi - mruknął Mariusz, patrząc na błękitny bezkres, po czym dokończył w
myślach:  Kompletnie bezsensowny, niezrozumiały koniec, ale przynajmniej spróbujmy przyjąć go z
godnością".
* * *
Koło godziny czwartej wyrzucili z gondoli przedostatnią butlę i większość cięższych przedmiotów. W
zasięgu wzroku nie było już żadnych ocalałych obiektów. Tylko orzeł bielik krążył w oddali,
bezskutecznie wypatrując gniazda. Za burtą na cienkiej, dwudziestometrowej lince wisiała kolorowa
gazeta.
Przy braku punktów odniesienia tylko ona wskazywała, że są na bezpiecznej wysokości.
Mariola siedziała na dnie i skubała końcówki włókien wyszarpanych pazurami niedzwiedzia.
- Powinniśmy jakoś inaczej spędzać nasz ostatni dzień - powiedziała.
- Też wolałbym opalać się nad Morzem Zródziemnym. A pokładowa toaleta pozostawia wiele do
życzenia...
Mariola uśmiechnęła się, choć jej oczy pozostawały wilgotne.
- Nie wzięliśmy żadnego wina...
- Ani piwa.
- Cała masa nieuporządkowanych spraw...
- Tych spraw już nie ma. Jest tylko Wielki Błękit i my. - Mariusz usiadł obok niej.
- W apteczce jest trochę spirytusu. Mamy też colę.
- Niech będzie.
Po chwili popijali ciepłe i rozgazowane drinki. Odniosły skutek - zakręciło im się w głowach i
rozluznili się.
- Czego ci najbardziej teraz brakuje? - zapytała Mariola.
- Poza przyjaciółmi - chyba... Land Rovera... nie, co ja mówię... w ogóle cywilizacji. Wiesz, faxów,
numerów PIN i całego tego zamieszania, którego tak nie znosiłem.
- Jesteśmy uzależnieni od cywilizacji. Na urlopie dłuższym niż tydzień zaczynają się nam trząść rączki
od bezczynności.
- A tobie czego brakuje?
- Podlewania kwiatów, czytania gazety w fotelu na balkonie, telefonów do mamy, dziecka, którego
jeszcze nawet nie ma w planach... Boże...
Rozpłakała się.
Orzeł gdzieś zniknął. Być może zdecydował się odszukać swoje gniazdo. Siedzieli przytuleni przez
bardzo długi czas, ciesząc się swoją obecnością. Wreszcie płomień palnika zaczął słabnąć i zgasł całkiem.
Wstali i spojrzeli w dół. Kolorowa gazeta na końcu liny wisiała nadal nietknięta.
- Ile czasu? - zapytała dziewczyna.
- Około dziesięciu minut.
- Ja... nie chcę umierać...
Przytulił ją mocno, czując jak drży. Sam też miał przyspieszony puls.
- Mamy za sobą kawał naprawdę interesującego życia...
- Może lepiej, gdybyśmy... może moglibyśmy... Uciszył ją, przykładając jej palec do ust.
- Nie. To wcale nie musi być koniec.
Gazeta zanurzyła się w błękicie jak we mgle zasnuwającej łąkę.
- Boję się.
- Ja też.
Powłoka balonu wiotczała w miarę ochładzania się powietrza. Coraz mniej liny dzieliło ich od
przeznaczenia.
- Pamiętasz, jak się poznaliśmy? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum