[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ma już tyle tej równowagi, że nie może sobie z nią poradzić - stwierdził sucho Mallory.
Ja wyprowadzę chaos z porządku, nienawiść z miłości, brud ze sterylnej bieli... a mój
Przeciwnik, pożywi się moją potęgą i sam urośnie w siłę. Mallory przez długą chwilę
wpatrywał się w demona.
Popełniłeś już dosyć zbrodni jak na jedno pokolenie - powie w końcu. - Nie
pozwolę
ci dłużej nękać mojego świata.
- Nie oddasz mi rubinu? - zapytał Grundy.
Mallory potrząsnął głową.
- Mój świat i bez ciebie ma dosyć problemów. Nie pozwolę ci się wtrącać. - Ale ja już
się wtrąciłem! - zaśmiał się Grundy. - Larkspur żył ponad pięćdziesiąt lat.
Jak myślisz, kto sączył sny o mocarstwie do uszu sfrustrowanego malarza pokojowego
w Austrii? Kto włożył aparat mordu w ręce Stalina? Ja byłem w My Lai i w
Oświęcimiu, w Phnom Penh i w Hiroszimie. To ja powiedziałem Idi Aminowi, jak ma
wykorzystać swoją władzę, to ja zaplanowałem lochy Paragwaju, to ja przekonałem
Neville a Chamberlaina, żeby zaufał swemu towarzyszowi. - Umilkł i spojrzał
Mallory emu prosto w oczy. - A jednak przetrwaliście i rozwijacie się dalej, i
prosperujecie, gdyż mój Przeciwnik nigdy nie spoczywa. Ja rozsiewałem zarazki polio,
a on prowadził rękę Jonasa Salka; ja kroczyłem po polach bitew i dobijałem rannych, a
on zmieniał pleśń na chlebie w cudowne lekarstwo. Ja zsyłałem śmierć na żarłoków, a
on karmił tych, co przymierają głodem. Równowaga wciąż istnieje... ale żeby
przetrwała, muszę mieć ten rubin. - Nie.
- Ale dlaczego? - zawołał Grundy, z rozpaczy waląc pięściami w ścianę i zostawiając
wypalone ślady na popękanym tynku. - Przecież wyjaśniłem ci sytuację! Na pewno sam
rozumiesz, że to konieczne!
- Możesz to uważać za eksperyment społeczny - odparł Mallory. - Myślę, że
przynajmniej jednemu światu należy się szansa przeżycia bez twoich szczególnych
poglądów
na równowagę.
Grundy westchnął i potrząsnął głową.
- Więc jakaś inna istota zajmie moje miejsce.
- Możliwe - przyznał Mallory. - Ale jakoś nie potrafię się tym przejąć. Mogę skupić się
wyłącznie na sprawach, na które mam jakiś wpływ... czyli w tym przypadku na rubinie.
- Mam sposoby, żeby ci go odebrać - rzucił złowieszczo Grundy. - Tego jestem
pewien - zgodził się Mallory. - Ale nic ci to nie da. Jeśli nie skontaktuję, się z Feliną o
czwartej trzydzieści i potem co godzinę, ani ty, ani ja nigdy już nie zobaczymy tego
klejnotu.
- Poświęcisz własne życie, żeby pozbawić mnie rubinu?
Mallory spokojnie popatrzył na demona.
- Nie zabijesz mnie, dopóki masz szansę zdobycia rubinu, więc lepiej przestań mi
grozić..
- W ogóle nie chcę cię zabić - oznajmił Grundy. - Twoja śmierć nie pomoże mi
utrzymać tutaj równowagi. W świecie, gdzie panuje bałagan, ty jeden potrafisz
wydobyć jakiś sens z przypadkowo dobranych fragmentów. - Uśmiechnął się
ironicznie. - Prawdę mówiąc, Mallory, moje potrzeby i twój charakter są tego rodzaju,
że przynajmniej w tym świecie powinniśmy być sojusznikami. - Uśmiech znikł tak
nagle, jak się pojawił. - Ale moja natura każe mi zdobyć klejnot, a jeśli zastąpisz mi
drogę, zmiażdżę cię. - No cóż - mruknął Mallory - zdaje się, że lubisz paradoksy, więc
zastanów się nad jednym: dopóki zastępuję ci drogę, istnieje szansa, że zdobędziesz
rubin... a kiedy mnie załatwisz, stracisz tę szansę na zawsze.
- Więc nie spuszczę cię z oka ani na minutę - obiecał Grundy. - Moc ma zgubny,
fatalny wpływ na wszystkie istoty, a ten rubin jest ucieleśnieniem mocy. Prędzej czy
pózniej przyciągnie i ciebie, a wtedy uderzę.
- Nie następuj mi za bardzo na pięty - rzucił z przekąsem Mallory. - Zostaw jakąś
szansę pokusom.
- Udowodniłeś, że jesteś godnym przeciwnikiem - powiedział szczerze demon. -
Przykro mi będzie cię zabić.
- Więc mnie nie zabijaj.
- Daj mi rubin, a odejdziesz bezpiecznie.
- Jeśli mój świat zmierza prosto do piekła, wolę, żeby to się stało bez twojej pomocy -
oświadczył stanowczo Mallory. - Poza tym - dodał - jeśli oddam ci klejnot, wytropisz
mnie i zabijesz na moim Manhattanie z tych samych powodów, które tutaj wzbudziły
twój podziw.
Grundy uśmiechnął się demonstrując komplet prawdziwie imponujących kłów.
- Jesteś bardzo mądrym człowiekiem, Mallory. Chylę przed tobą czoło! - Jak
wypadłem w porównaniu z twoim Przeciwnikiem z tego świata? - zagadnął Mallory
odwzajemniając uśmiech.
- Nie jest mi dane znać tożsamość mojego Przeciwnika, ponieważ wówczas zabiłbym
go. - Nagle demon spojrzał bacznie na detektywa. - To nawet możesz być ty. - Mało
prawdopodobne - odparł Mallory. - Dopiero niedawno tutaj przybyłem. - Ale mój [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum