[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Potrafisz je sobie przyswoić?
- Potrafię. Potrzebna mi wiedza o nim. Nie tknę twego umysłu. Przysięgam. Wszedłem
w umysł Hara za jego przyzwoleniem, ale ty... w twoim umyśle są miejsca, w które nie
powinienem zaglądać.
Coś rodziło się w jej oczach. Stała z ręką na jego ramieniu i nie mogła wykrztusić słowa,
zupełnie jakby przyjął kształt czegoś prastarego jak sam świat, obrośniętego bezcennym,
zapomnianym skarbem zagadek, legend, kolorów nocy i świtu. Zapragnął wejść w jej umysł,
odczytać stamtąd, co z jego burzliwej, zagmatwanej przeszłości ka\e jej tak go postrzegać. Ale
cofnęła rękę i powiedziała.
- Bierz z mojej krainy i mojego umysłu, co ci potrzeba.
Morgon stał nieruchomo i patrzył, jak morgola, prowadząc Yrtha pod rękę, oddala się
korytarzem. Z zamyślenia wyrwało go przybycie słu\ących. Kiedy rozpalali ogień i wieszali
nad nim wodę i wino, powiedział cicho do Raederle:
- Zostawię cię tutaj. Nie wiem, jak długo mnie nie będzie. śadne z nas nie mo\e czuć się
bezpieczne, ale tutaj są przynajmniej Iff i Yrth, a Yrth... on chce mnie \ywego. Tyle
przynajmniej wiem.
Poło\yła mu dłoń na ramieniu. Twarz miała zatroskaną.
- Morgonie, podporządkowałeś mu się w locie. Czułam to.
- Wiem. - Ujął jej dłoń i przycisnął do piersi. - Wiem - powtórzył. Nie potrafił spojrzeć
jej w oczy. - Wabi mnie teraz mną samym. Mówiłem ci, \e grając z nim, przegrałbym.
- Być mo\e.
- Uwa\aj na morgolę. Nie wiem, co sprowadziłem pod jej dach.
- On by jej nigdy nie skrzywdził.
- Ju\ raz okłamał ją i zdradził. A to wystarczy. Gdybyś mnie potrzebowała, spytaj
morgoli, gdzie jestem. Będzie wiedziała.
- Dobrze. Morgonie... - Tak?
- Sama nie wiem... - mruknęła po raz nie wiadomo który w ciągu ostatnich kilku dni. -
Tylko czasami przypomina mi się, co Yrth powiedział o ogniu i nocy; \e to takie proste rzeczy,
jeśli odpowiednio na nie spojrzeć. Wcią\ mi się wydaje, \e tak naprawdę to nie wiesz, czym jest
Yrth, bo nigdy go nie widzisz, widzisz tylko mroczne wspomnienia...
- A niby co, na Hel, mam widzieć? Jest czymś więcej ni\ harfistą, więcej ni\
czarodziejem. Próbuję patrzeć, Raederle. Próbuję...
Zakryła mu dłonią usta, bo zerknął na nich zaciekawiony jeden ze słu\ących.
- Wiem. - Przytuliła się do niego mocno i poczuł, \e dr\y. - Nie chciałam cię
zdenerwować. Ale... nic nie mów, tylko słuchaj. Staram się zebrać myśli. Nie zrozumiesz
ognia, dopóki nie zapomnisz o sobie i sam nie staniesz się ogniem. Nauczyłeś się widzieć w
ciemnościach, kiedy stałeś się wielką górą o sercu z ciemności. Zrozumiałeś
Ghisteslwchlohma, przejmując jego moc. Mo\e więc jedyny sposób na zrozumienie tego
harfisty zto pozwolić mu, by wciągał cię w swoją moc, a\ staniesz się cząstką jego serca i
zaczniesz widzieć świat jego oczami...
- Tym sposobem mogę zniszczyć królestwo.
- Być mo\e. Ale jeśli on jest niebezpieczny, to jak chcesz z nim walczyć, nie rozumiejąc
go? A jeśli nie jest niebezpieczny?
- Jeśli nie jest... - Morgon urwał. Wydało mu się, \e otaczający go świat przesunął się
lekko, \e całe Herun, górskie krainy, południowe ziemie, całe królestwo, wszystko wchodzi
pod okiem sokoła na swoje miejsca. Ujrzał cień sokoła sunący cicho przez królestwo, poczuł,
jak ten cień pada mu na plecy. Wizja ta trwała tylko chwilę. Potem stała się wspomnieniem
nocy. Zacisnął pięści. - On jest niebezpieczny - wyszeptał. - Zawsze był. Co mnie z nim tak
wią\e?
Jeszcze tego wieczoru opuścił Miasto Kręgów, i wiele dni i nocy, których rachubę
zgubił, spędził ukryty przed światem i niemal przed samym sobą w prawie ziemi Herun.
Dryfował bezpostaciowy z mgłami, wsiąkał w nieruchome, zdradliwe moczary i czuł, jak po-
ranny szron, osiadając na błocie, szuwarach i zahartowanych bagiennych trawach, srebrzy mu
twarz. Krzyczał głosem bagiennego ptaka i patrzył w gwiazdy z głębi obojętnej kamiennej
płyty. Przemierzał wzgórza, łącząc swój umysł ze skałami, drzewami, strumykami,
przeszukując kopalnie \elaza, miedzi i szlachetnych kamieni. Tkał z macek umysłu ogromną
pajęczynę nad drzemiącymi polami i bujnymi, zamglonymi pastwiskami, łącząc się z
martwymi korzeniami, zamarzniętymi bruzdami i splątanymi trawami, którymi \ywiły się
owce. Aagodność tej ziemi przypominała mu Hed, z tym \e tutaj wyczuwało się jakąś mroczną,
niespokojną siłę, wyrzynającą się z gleby w kształty skalnych pagórków i monolitów. Badając
to wszystko, dryfował bardzo blisko umysłu morgoli; wyczuwał, \e jej czujność i inteligencja
zrodziły się z potrzeby, z dziedzictwa ziemi, którą moczary i mgły czynią bardzo niebezpieczną
dla mieszkańców. W dziwnych kamieniach i bogatych zło\ach pod wzgórzami kryła się jakaś
tajemnica; umysły morgolów wniknęły tak\e tam. Zgłębiając prawo tej ziemi, Morgon czuł, jak
na jego umysł spływa ukojenie wywoływane czystością świadomości i wizji. W końcu, kiedy
zaczął ju\ widzieć jak morgola istotę wszystkich rzeczy, powrócił do Miasta Kręgów.
Wrócił tak, jak odszedł; cicho jak kłaczek przyziemnej mgły napływający z
nieruchomej, zimnej heruńskiej nocy. Przybrawszy ponownie własną postać, poszedł za
głosem morgoli. Stanął w jej małej, eleganckiej sali oświetlanej przez ogień płonący na
kominku. Morgola rozmawiała właśnie z Yrthem; czuł się nadal sprzęgnięty z jej spokojnym
umysłem. Nie zrywał tej więzi. Obok morgoli siedziała Lyra; Raederle przesunęła się bli\ej
ognia. Z wieczerzy, którą jedli, pozostały ju\ tylko dzbany z winem.
Raederle odwróciła głowę i zobaczyła Morgona; uśmiechnęła się, ale nic nie
powiedziała. Jego uwagę przyciągnęła Lyra. Ubrana była w lekką, zwiewną szatę; włosy miała
zaplecione w warkocz zwinięty pod złotą siateczką. Z jej twarzy zniknęła wyniosła pewność
siebie; oczy wydawały się jakieś starsze, przygaszone, zamglone wspomnieniem widoku
oddanych pod jej komendę stra\niczek ginących w Lungold. Powiedziała do morgoli coś,
czego Morgon nie dosłyszał.
- Nie - odparła morgola.
- Jadę do Ymris. - Lyra wpatrywała się z wyzwaniem w ciemnych oczach w morgolę,
ale głosu nie podniosła. - Jeśli nie ze stra\niczkami, to u twego boku.
- Nie.
- Matko, nie słu\ę ju\ w twojej stra\y. Wystąpiłam z niej po powrocie z Lungold, nie
spodziewaj się więc, \e będę ci we wszystkim bezwzględnie posłuszna. Ymris to przera\ające
pole bitwy... straszniejsze ni\ Lungold. Jadę...
- Jesteś moją ziemdziedziczką - powiedziała morgola. Twarz miała nadal spokojną, ale
Morgon wyczuwał w jej umyśle lęk zimny jak heruńskie mgły. - Zabieram na Wichrową
Równinę całą stra\ Herun. Dowództwo powierzę Goh. Ty powiedziałaś, \e nie wezmiesz ju\
włóczni do ręki, i rada byłam, \e tak zdecydowałaś. Nie ma potrzeby, \ebyś walczyła w Ymris,
tu jesteś o wiele bardziej potrzebna.
- Na wypadek, gdybyś ty zginęła - mruknęła Lyra. - Nie rozumiem, po co sama się tam
udajesz, ale jadę z tobą...
- Lyro...
- Tak zdecydowałam, matko. Nie muszę cię ju\ słuchać. Robię, co chcę, i postanowiłam
jechać z tobą.
Morgola ścisnęła mocniej czarkę z winem. Sprawiała wra\enie zaskoczonej tym
odruchem.
- A ja postanowiłam, \e zostaniesz - powiedziała spokojnie. - I zatrzymam cię tutaj
takim czy innym sposobem.
Oczy Lyry zabłysły.
- Matko! - zaprotestowała niepewnie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum