[ Pobierz całość w formacie PDF ]

poczwary żyją w oceanie.
Stworzenia owe niepodobne były ani do koni, ani fok, lwów; czy niedzwieói
morskich, nie przypominały też kształtami wieloryba, rekina, żadnej z ryb, mięcza-
ków, czy skorupiaków. Nic podobnego nie wióiał dotąd Kotik w życiu. Długość ich
wynosiła około trzyóiestu stóp, nie miały dolnych płetw, ale coś w roóaju łopa-
ty, wyciętej jakby z grubej skóry, co miało być ogonem. Także głowy ich posiadały
kształt óiwny. Gdy nie skubały alg, chwiały się cudacznie na tych ogonach i zanu-
rzone w woóie wyb3ały sobie wzajem tajemnicze jakieś pokłony, machając przy tym
górnymi płetwami w sposób podobny, jak człowiek opasły porusza rękami.
 Hm&  krzyknął Kotik.  Jakżeż tam wieóie się panom? Pomyślnych
łowów!  dodał grzecznie.
òiwne stwory odpowieóiaÅ‚y na to tylko ukÅ‚onami i machaniem pÅ‚etw. Przy-
pominały zupełnie ową znaną postać służącego, zwanego Froog-Footman, który na
każde zapytanie kłania się tylko, nic zaś nie mówi. Kiedy znowu paść się zaczęły, Kotik
zauważył z poóiwem, że górna ich warga, przecięta pośrodku, rozchyla się szeroko
i zagarnia do gęby całe snopy alg tak, że napychają się trawą, a potem przeżuwają ją
powoli.
 Szkaradny to sposób odżywiania się!  rzekł Kotik, a twory owe zaczęły mu
się znowu kłaniać, tak, że wpadł w złość.
 Wióę, że macie zbyt gibkie ogony, moi panowie, i zbyt ruchliwe płetwy! 
zawołał  Kłaniacie się uroczo, ale przestańcież się raz popisywać, a powieócie jak
was zwać!
Poruszyły kilka razy rozpołowionymi wargami, wybałuszyły nań olbrzymie, bez-
myślne, szklane oczyska, ale nie rzekły nic.
 Nie wióiałem dotąd stworzeń tak obrzydliwych i tak nieokrzesanych! 
zawołał Kotik  To gorsze jeszcze o wiele od konia morskiego!
Nagle błysnęło mu w pamięci, co mówiła mewa-krasnolotka wówczas, kiedy to,
będąc  gołowąsem , przybył na Wyspę Morsów. Wrażenie było tak silne, że się prze-
wrócił na wznak. Pojął, że ma przed sobą właśnie krowy morskie.
Zasypał je pytaniami we wszystkich językach ludów oceanu, których się wyuczył
czasu dalekich podróży, a było ich wiele, podobnie, jak wielu języków używają luóie.
Ale dalej węszyły, zgarniały i przesuwały wodorosty i nie odpowieóiały nic, albo-
rud ard ki lin Księga dżungli 54
wiem nie umieją wydawać głosu. Posiadają w górnej części kręgosłupa tylko sześć
kręgów, miast siedmiu i ta okoliczność, zdaniem ogólnym, panującym w oceanie,
sprawia, iż nie mogą rozmówić się nawet pomięóy sobą. Ale mają za to w górnych
płetwach stawy nadliczbowe, toteż potrafią wykonywać nimi mnóstwo przeróżnych
ruchów na wszystkie strony i ruchy te tworzą kombinację znaków, przypominających
sygnalizację, złożoną zapewne z jakichś konwencjonalnych liter alfabetu.
Gdy óień nastał, Kotik był wściekły, a grzywa jeżyła mu się na karku. Spotkał
krowy i nie mógł się z nimi porozumieć. Aadny rezultat. Ale po tysiącznych ukłonach
krowy zdecydowały się wreszcie ruszyć gromadnie w kierunku północnym. Posuwały
się powoli, ciągle stając i odbywając narady za pomocą ukłonów i machania płetwami,
a Kotik podążył za nimi, mówiąc do siebie:
 Nie ulega kwestii, że stworzenia tak głupie i bezbronne dawno zostałyby wy-
tępione, gdyby nie miały góieś bezpiecznego schronienia. Pewne jest także, że owo
schronienie, zabezpieczające byt krowom morskim, musi być nieocenione dla nas
fok, czyli psów morskich. Rad bym tylko, by się ruszały pręóej!
Podróż ta męczyła niesłychanie zręcznego Kotika, bo krowy nie posuwały się
w ciągu dnia dalej niż o pięćóiesiąt kilometrów, zaś noc spęóały przy brzegach,
śpiąc jak zabite. Opływał je z wszystkich stron, straszył, przynaglał, ale wszystkie te
usiłowania nie zdały się na nic, nie przyśpieszając podróży ani trochę. Przeciwnie, im
dalej się posuwały ku północy, tym częściej odbywały narady i tym dłużej się sobie
kłaniały. Kotik ze złości omal nie odgryzł sobie wspaniałych wąsów, ale musiał cze-
kać. Pewnego dnia zauważył, że kierują się biegiem cieplejszego prądu i okoliczność
ta wzbuóiła w nim pewne uznanie dla ich inteligencji.
Na koniec jednej nocy zanurzyły się niby wielkie tłumoki do warstw dolnych
wody i po raz pierwszy od chwili spotkania zaczęły płynąć szybko. Kotik podążał
za nimi uradowany wielce i zdumiony, że krowy morskie coś w ogóle umieją. Po
niejakim czasie krowy okrążyły ogromną, sterczącą daleko w morze skałę, spuściły się
jeszcze niżej i wpłynęły w szeroki podmorski tunel, otwierający swą paszczę u samego
dna. Tunelem tym krowy płynęły baróo długo, tak że Kotikowi zaczynało już braknąć
powietrza w chwili, gdy tunel się skończył i krowy wydostały się na powierzchnię
wody.
 Przysięgam na własną grzywę, że takiego nurka nie dałem jeszcze w życiu! 
zawołał, parskając i sapiąc na otwartej przestrzeni po drugiej stronie skały  No, ale
przynajmniej opłaciło mi się to.
Krowy morskie rozpierzchły się i zaczęły się paść, a Kotik objął upojonym spoj-
rzeniem przecudne wybrzeże, jakie miał przed sobą. Całymi óiesiątkami kilometrów
słały się tu lśniące, gładkie skały, jak gdyby umyślnie ułożone na legowiska dla fok.
Poza nimi ciągnęły się przestrzenie piaszczyste o długim spadku, idealne pola igrzysk
dla  gołowąsów , w dali zaś biły na płyciznach fale, zapraszające wprost do tańca
i płaszczyzny pokryte wysoką, gęstą trawą, w której tarzać się można było do woli.
Ponad wszystko zaś Kotik wyczuł instynktownie, po samym tylko dotknięciu fali,
w czym nie myli się żadne stworzenie morskie, że& nie postała tutaj dotąd stopa
człowieka.
Zbadał dokładnie obfitość żywności i oczekiwania jego przeszły wszelkie granice.
Potem pływał wzdłuż wybrzeża, liczył rozkoszne, piaszczyste wzgórza, nadające się
doskonale do staczania w wodę i napawał się cudną, szafirową mgłą, przysłaniającą
krajobraz caÅ‚y. Od strony północnej broniÅ‚y dostÄ™pu raÍî morskie i straszliwe wiry
oraz mielizny, tak że bliżej nad sześć kilometrów podjechać nie mógł najmniejszy
nawet statek, a od lądu odóielał wyspy wartki prąd wody, rozb3ającej się na pianę
o skały, pod którymi otwierała się paszcza tunelu.
rud ard ki lin Księga dżungli 55
 To druga Nowostoczna!  zawołał Kotik  Tylko óiesięć razy większa! Wi-
óę, że krowy morskie nie są takie głupie, jak mniemałem. Gdyby nawet znalezli się
tutaj luóie, nie zdołają przedrzeć się przez te urwiska, a od strony morza nie dojeóie
żaden statek. Jest to chyba jedyne na całym morzu pewne i bezpieczne miejsce.
Wspomniał pozostawioną w domu narzeczoną, ale nie ruszył z powrotem zanim
nie zbadał dobrze całej okolicy, aby móc dać należytą odpowiedz na każde pytanie.
Wreszcie zbadał jeszcze wylot tunelu, zaczerpnął głęboko powietrze, dał nura i po-
płynął w stronę ojczyzny.
Jedna tylko krowa morska mogła domyślić się, że zacisze takie istnieje. Znalazłszy
się poza skałami, Kotik sam nie mógł dać wiary, że pływał dopiero co po tamtej
stronie.
Przez całych óiesięć dni płynął żwawo, a gdy na koniec wylądował w pobliżu
przylądku Lwa Morskiego, ujrzał czekającą nań z utęsknieniem młodą narzeczoną.
Foczka z samej miny jego od razu poznała, że sprawy stoją dobrze i że nareszcie
upragniona Ziemia Obiecana została odnaleziona.
Gdy jednak opowieóiał o swym odkryciu, zarówno wszystkie  gołowąsy , jak
i własny ojciec wyśmiali go jednomyślnie, a jeden z rówieśników zawołał: [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum