[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Sylwia z zawiścią spoglądała na wisior Dorotki i
szafirową bransoletę Melanii, bo to akurat podobało się jej
najbardziej. Nigdy w życiu nie posiadała pieniędzy, to znaczy
dużych pieniędzy, nigdy nie mogła sobie czegoś takiego kupić,
żaden mężczyzna jej tym nie obdarował, a od dzieciństwa
uwielbiała biżuterię. Ach, mieć wszystko i nawet jeszcze
więcej...!
Melania łypała okiem na własność sióstr i zastanawiała
się, co by zrobiła, gdyby całość należała do niej. Sprzedałaby
większość, oczywiście, i pojechała w świat. Kochała podróże,
pod warunkiem, że mogłaby podróżować wygodnie i
luksusowo. W młodości mąż dokopał jej straszliwie tanimi
wakacjami pod namiotem, tanimi kempingami w Europie,
koszmarnym autostopem i jazdą w rozmaitych ciężarówkach,
noclegami w schroniskach i gotowaniem posiłków w kucki, na
ognisku. Znienawidziła prymityw i uroki przyrody, do czego
wcale nie zamierzała się przyznawać. Za te wszystkie
świecidła po Wandzi mogłaby zapewne mieć wynajęte
samochody z kierowcami i hotele Ritza...
Niepojętym sposobem żadnej z nich nie przychodziło do
głowy, że nie cały spadek po Wandzi spoczywa na stole. Jakieś
tajemnicze pieniądze, które podobno również im przypadły,
nie kojarzyły się z nią, bo w końcu wszystkie musiały za nią
płacić. Zgodnie czuły tylko nikłą ulgę, że to przynajmniej
odpadło.
Kontemplację rozlosowanego mienia przerwał im telefon.
Dzwonił Paweł Drążkiewicz, który nie wytrzymał
oczekiwanią, aż Melania zadzwoni do niego. Melania
najzwyczajniej w świecie na chwilę o nim zapomniała, zajęta
rozrywką w domu, i teraz drgnęły w niej nawet wyrzuty
sumienia.
- Przed chwilą ten gliniarz poszedł i właśnie miałam do
ciebie dzwonić - oznajmiła kłamliwie. - Głupia sprawa i może
lepiej powiem ci o tym osobiście... Słuchajcie no -zwróciła się
do sióstr. - Czy my możemy wychodzić z domu? On nam nie
zabronił?
- Przecież dopiero co Dorotka była na mieście - zwróciła
jej uwagę Sylwia. - I nic się nie stało.
- Nie stało...! - wymamrotała z rozgoryczeniem Dorotka. -
Pewnie, żyję przecież...
Felicja wzruszyła ramionami i popukała się palcem w
czoło. Melania wróciła do słuchawki. Paweł proponował, że do
niej przyjedzie, no dobrze, ale nie do niej, tylko po nią, razem
pojadą dokądkolwiek. Wiadomo było, że do niego, ale nie
chciała tego mówić przy siostrach...
Sylwia zabrała swoją własność i poszła ją. ukryć w
służbówce. Do Dorotki zadzwonił Jacek i głosem pełnym
troski zaproponował spotkanie. Nie, żadnego wynajmowania
taksówki, prywatne spotkanie, ale wolałby nie w domu, więc
może w tym barku, gdzie się zaczęła ich znajomość. Przyjedzie
po nią...
W pół godziny pózniej przy stole pozostała tylko Felicja z
Marcinkiem, już nie przy herbatce. Okazało się, że w
zakamarkach lodówki ocalało trochę piwa...
* * *
Edzio Bieżan był osobnikiem uczynnym, przyzwoitym i
budzącym sympatię. Kumpli od serca miał zatrzęsienie,
wzajemnie świadczyli sobie rozmaite usługi i nie żałowali
roboty, nawet dodatkowej, po godzinach i za darmo. Teraz też
wyniki badań kija krykietowego dostał po kumotersku,
niemal w mgnieniu oka.
- Zreasumujmy - powiedział do aspiranta, niejakiego
Roberta Górskiego, przydzielonego mu do pomocy. - Facetka
została zabita za kwadrans dziesiąta wieczorem, może za
dziesięć dziesiąta, tak na razie przyjmuję...
Siedzieli obaj w pokoju Bieżana, treść wszystkich taśm
mieli już przepisaną i Robert w całą sytuację był dokładnie
wprowadzony. Nie znał jeszcze tylko osobiście wszystkich
podejrzanych, bo przydzielono go dopiero dziś około południa
i niewiele zdążył zrobić. Był jednakże pełen zapału z różnych
przyczyn, między innymi z tej, że denatkę zabito dla zysku.
Nie podobał mu się motyw.
- ...mógłbym jeszcze mieć wątpliwości, ale kij swoje mówi
- kontynuował Bieżan, pozwalając sobie wreszcie na wnioski. -
Poczytaj uważnie. Zladów od groma i trochę, ale... po cichu ci
powiem, że ja ich podziwiam... wyodrębnili chronologicznie.
Od spodu licząc...
- Cholernie długo nic - podjął Robert, w skupieniu
studiując raport laboratorium. - Dwadzieścia lat najmarniej.
Potem świeża rączka denatki i tylko jej. Na to nałożony ślad
skórkowej rękawiczki. Na to dwie różne ręce, jedna po
drugiej...
- Najpierw Felicja, potem Melania - wtrącił Bieżan.
-Zgadza się z zeznaniami, tu mamy ich odciski.
- Każda ręka ujęła go tylko raz. Denatka przedtem wiele
razy, istny melanż z jej palców. Rękawiczka chwyciła go też
tylko raz. Na młotku mikroślady, zetknął się z ludzką skórą
owłosioną. Jeden krótki siwy włos osoby starej, po
siedemdziesiątce, płeć żeńska. Znaczy nie ma siły, któraś ręka
złapała drąg w jednej trzeciej długości i rąbnęła. Osobiście
uważałbym, że ta w rękawiczce.
- I to mnie właśnie nieco gryzie - wyznał Bieżan, kiwając
się na krześle i sięgając po szklankę z kawą. - Nowy element i
co on tu robi, bo gdyby nie to, stawiałbym na Felicję,
najstarszą. Motyw też pasuje, skoro najstarsza, nie miała
chęci długo czekać na spadek. Dziś jeszcze wezmę Adasia i
niech poprószy wszystko, drzwi, okna, tę ich drabinę cholerną
i w ogóle co popadnie. Chcę wiedzieć, czy ta rękawiczka
jeszcze gdzieś się pojawi.
Robert kiwnął głową i też napił się kawy.
- Bo bez tego byłyby dwie możliwości. Wykończyły ją
wspólnie, to jedna. Druga, to wykończyło ją któreś z nich w
tajemnicy przed innymi, bo każdemu się opłacało. W
pierwszym wypadku bezpośredni sprawca... czy tam
sprawczyni, ganc pomada... specjalnie, dla zmyłki, włożył
rękawiczki. Daktyloskopię wszyscy teraz mają w małym
palcu, ale może nie przyjdzie im do głowy, że rękawiczki też
rozpoznamy. Poszukałbym rękawiczek...
- Możemy dzisiaj, przy okazji.
- A nakaz?
- Bez nakazu. One się zgodzą.
- Niemożliwe...?! - zdumiał się Robert.
- Możliwe - westchnął Bieżan. - One są nienormalne, sam
zobaczysz. Czekaj, nie róbmy za tępaków. Na wszelki
wypadek trzeba założyć komplikacje. Ktoś pytał notariusza,
czy ta Parker już przyjechała, mogła to być jedna z nich, on
nie zna przecież ich głosów. Mogła podać byle jakie nazwisko.
Równie dobrze mógł to być ktoś obcy, spoza rodziny. Czekał
na nią...
- Czekała... - poprawił nieśmiało Robert.
- Co?
- Podobno dzwoniła baba...
- Bo facet jej kazał. Nie przesądzajmy, mówię
symbolicznie. Czekał na nią, żeby ją rąbnąć przy pierwszej
okazji nie dla zysku, tylko dlatego, że mu czymś zagrażała.
Przyjechała ze Stanów, może on też przyjechał ze Stanów
wcześniej...
Robert Górski doznał wybuchu wyobrazni.
- Udawał kogo innego - podchwycił z zapałem. - Mogła go
rozpoznać. Wiedziała o jakimś przestępstwie, mogła gościa
zdemaskować. Dłużnik jej męża, który prysnął we właściwej
chwili, a tu nagle baba mu się zwala. Czai się na aferę, o której
ona wie, czy tam wiedziała, wszystko jedno. Mafiozo, zmienił
nazwisko, boi się ekstradycji...
- Czekaj, opanuj się, nie wszystko naraz. No więc właśnie.
Niby kameralnie, w rodzinie, a tu okaże się, że cała afera. Nie
możemy uczepić się tych bab i stracić z oczu resztę świata, bo
wyjdziemy na dupków żołędnych. Jeden fakt jest pewny, ktoś
w rękawiczce trzymał ten kij, reszta to hipotezy. Mogły walić
starszą panią w globusik, mogły nie, mogła Melania, ostatnia,
która go miała w ręku, zaprawić denatkę i zaraz potem
odstawić narzędzie do kąta. Nie, zle mówię, zostawić przy
łóżku. Nie, też zle, nie ma jej pod Felicją, a to Felicja go
znalazła.
- Może łżą?
- Nawet jeśli, nie udowodnisz im tego. One mogą łgać, ile [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum