[ Pobierz całość w formacie PDF ]

samo jak przedtem zaprowadził, do naszych kwater. Były one luksusowe, choć też z czerwonej cegły. Włączył
telewizor, sprawdził działanie kranów w łazience, podniósł i spuścił zasłony, na koniec złożył ukłon i zamknął
za sobą drzwi. Położyłem palec na ustach. Floyd i Stingo czekali w napiętej ciszy, ja zaś użyłem kapitańskiego
detektora do wymiecenia pokoju z pluskiew. Po tym, co widzieliśmy na ekranie, byłem pełen podziwu dla
tamtejszej elektroniki.
- Nic nie ma - stwierdziłem.
- %7ładnych kobiet - powiedział Stingo. - I nawet nie możemy o nich rozmawiać.
- Mogę obyć się bez kobitek jakiś czas - wtrącił Floyd. - Ale kto odśpiewał nasz numer?
- Był to niezwykle jaskrawy przykład pierwszorzędnego dubbingu elektronicznego - stwierdziłem.
- Ale skąd się wziął ten typek? - spytał Floyd. - Przygrywam normalnie, a tu nagle jakiś gość śpiewa obok mnie -
i przysięgam, że nigdy go w życiu nie widziałem. Może naprawdę dmuchamy bakszysz i ta cała planeta to
narkotyczny koszmar!
- Wyluzuj się, uspokój nerwy. To żaden facet, raptem garść elektronicznych bajtów i bitów. Jacyś naprawdę
znakomici technicy zdigitalizowali całą piosenkę, razem z nami, kiedy ją gramy. Potem stworzyli komputerową
animację refrenisty, który naśladował wszystkie ruchy Madonetki. Wyciągnęli z pamięci obraz dziewczyny i
wpisali jego własny - a potem nagrali całość, jakby szło na żywo. Tyle że z nim, zamiast z nią.
- Ale po co? - zdziwił się Stingo opadając ze znużeniem na jedną z głębokich kanap.
- Nareszcie mądre pytanie. Odpowiedz jest jasna. Ta część Raju przeznaczona jest dla mężczyzn. Nie tylko nie
spotkaliśmy żadnych panienek - ale najwyrazniej usunięto je z telewizji i zapewne ze wszystkiego innego. To
prawdziwy świat mężczyzn. I nie pytaj więcej  dlaczego", ponieważ tego nie wiem. Widziałeś wysokość muru,
kiedy tutaj szliśmy. Monitoring orbitalny wykazuje, że miasto ciągnie się po o b u stronach muru. Kobiety zatem
- jeśli w ogóle są - mieszkają po drugiej stronie.
Nikt więcej nie zapytał  dlaczego", ale to była jedyna sprawa, jaka przykuwała naszą uwagę. Patrzyłem na ich
zmartwione twarze i próbowałem myśleć o czymś miłym. Z powodzeniem.
- Madonetka - bąknąłem.
- Co z nią? - spytał Stingo.
- Musimy jej o wszystkim powiedzieć. - Wetknąłem sobie kciuk w ucho i mruknąłem do paluszka. - Jim wzywa
Madonetkę. Jesteś na linii?
- Jak najbardziej.
- Ja też dobrze cię słyszę - odezwał się metalicznie Tremearne z mego kciuka.
Nakreśliłem wypadki dnia. Powiedziałem  odbiór" i zaczekałem na reakcję. Madonetka dyszała z wściekłości,
nie mogłem jej za to winić, ale Tremearne był sztywny jak zwykle.
- Zwietnie wam idzie po tej stronie muru. Czy już czas na Madonetkę, aby rozejrzała się po swojej?
- Jeszcze nie, najpierw musimy znalezć odpowiedzi na mnóstwo pytań.
- Zgoda, ale pospiesz się. Czego się dowiedziałeś o artefakcie?
- Na razie niczego. Daj pan spokój, kapitanie. Nie sądzi pan, że przybycie tutaj, walenie czołem i koncert
wystarczą na jeden dzień? - Cisza przedłużała się. - Tak, kapitanie, ma pan rację... nie wystarczą. Na tapecie
mamy pewien artefakt. Bez odbioru.
Wyjąłem z ucha palec, otarłem go z woskowiny i wpatrywałem się ponuro w przestrzeń.
- Jak go znajdziemy? - spytał Floyd.
- Nie mam zielonego pojęcia. Powiedziałem to tylko po to, żeby Tremearne odczepił się ode mnie.
- Wiem, od czego zacząć - oznajmił Stingo. Ze zdziwieniem strzeliłem oczami w jego stronę.
- Najpierw SMO, a teraz to. Nasz skromny harfista odsłania ukryte głębie.
Pokiwał głową i uśmiechnął się.
- Raczej wiele lat pracy dla Ligi. Zapomnieliście już, jak ten starożytny ściskacz dłoni przy bramie komunikował
nam, że jutro skoro świt odbędzie się targ?
- To jego własne słowa - przyznał Floyd. - Ale co z tego? Artefakt już dawno zniknął z bazaru.
- Oczywiście. Ale nie kupcy. Są duże szansę spotkania faceta, który go nabył.
- Geniusz! - przyklasnąłem. - Pod tą szarą czupryną gniezdzi się jeszcze bardziej szara masa, która potrafi
myśleć! Kiwnął do mnie głową z aprobatą.
- Nigdy nie lubiłem się wylegiwać na zielonej trawce. Co dalej, szefuńciu Jimie?
- Dopadnij Złocistego. Wyjaw silne zainteresowanie targiem. Każ mu przysłać przewodnika, żeby nas tam rano
zaprowadził...
Jak gdyby wymówienie jego imienia było zawezwaniem; ryknęły trąby, otworzyły się drzwi i wkroczył nasz po-
złacany opiekun.
- Przynoszę wezwanie, o, szczęśliwcy! %7łelazny John czeka na was w Veritorium. Chodzcie!
Poszliśmy - bo co było robić? Dla odmiany Złocisty nie miał nastroju do rozmów; każde pytanie zbywał mach-
nięciem ręki. Nowe korytarze, kolejne cegły - i następne drzwi. Rozwarły się w zamgloną ciemność. Błądząc i
zdzierając sobie skórę z łydek przedarliśmy się do rzędu czekających krzeseł. Stosownie do instrukcji zajęliśmy
miejsca. Kiedy Złocisty wyszedł i zamknął drzwi, zapadł jeszcze większy mrok.
- Nie podoba mi się to - mruknął Floyd w imieniu nas wszystkich.
- Cierpliwości - bąknąłem z braku mądrzejszej odpowiedzi, po czym ugniatałem nerwowo kostki dłoni, aż mi
zaczęły strzelać. W ciemnościach dał się wyczuć ruch powietrza i jaśniejący blask. W pole widzenia wpłynął
%7łelazny John. Powiększona projekcja, jak żywa.
- Doświadczenie, które niebawem przeżyjecie, jest nieodzowne dla waszego istnienia. Wspomnienie o nim [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum