[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Porucznika aż poderwało.
 E... bo!... Jakieś banialuki... -
 Znam się na tym! Serdecznie bym się ucieszyła!
Stadnicki pobladł z irytacji.
 Kłaniam za życzenia! Mam pięć klepek w głowie i do czubków się nie wybieram!
Trznadel, poćwik, szczygieł... no, bo nie lubię, psia...
 Ależ, panie kawalerze, nie chcę badać od kogo!...
 No i od kogo?! Wielka rzecz!... Ciotka mi dała. Okrutnie stara ciotka i tego... Babskie
urojenia!... Ciotka, mówię, sacrebleu, i ten... choć mnie ani w głowie... Zaplątał się rupieć w
kieszeni, a waszmość pani zaraz... nie lubię!
Kapitanowa, widząc alterację porucznika, już się słowem nie odezwała i po cichu wy-
mknęła się do zajmowanej przez siebie stancyjki.
V
Nazajutrz, gdy się rozwidniło, porucznik odział się pośpiesznie, zakrzątnął się razem z
Wańką, aby ład jaki taki a przystojność w komnatach zaprowadzić, i zaleciwszy mu, aby miał
w pogotowiu dla pani kapitanowej piwo grzane, sam wysunął się na miasto.
Stadnickiego paliła myśl, aby czym prędzej zatrzeć wczorajsze zarzuty, którymi obsypała
go Niewodowska, ku czemu zdało mu się najlepszym tak zręcznie się zawinąć, aby zanim
kapitanowa wstanie, mieć wszystkie wiadomości i wskazówki, gdzie i kędy szwoleżerów
można by się spodziewać. Dlatego też porucznik, bez długich namysłów, poszedł wprost na
kwaterę do Jankowskiego, który, widując się z szefem Roztworowskim, dowódcą komendy
wolontarzy szwoleżerskich, mógł mieć dokładne przez niego relacje, co się z pułkiem dzieje.
Lecz u Jankowskiego spotkał pana Józefa zawód, bo Jankowski był w tak grobowym hu-
morze, iż ledwie rozumiał Stadnickiego. A przy tym porucznikowi zdało się stosownym nie
zwierzać się towarzyszowi broni, czym tak pytania swoje zagmatwał, że Jankowski obruszył
się.
 Nie róbże, do czarta, awantur! Więc o cóż idzie? O pułk? Mówiłeś o pułku... Tyle wiem,
co i ty, bom Załuskiego ód dwóch dni nie widział!... Zresztą, co gadać, melduj się do niego
wprost... wszak go znasz. On ci powie lepiej niż Roztworowski, bo marszrutę ma! Przecież
28
konie będzie dosyłał!... Tylko się śpiesz, bo wychodzi w czas z domu do maneżów... No,
masz radę! Widzisz! Twoja łatwiejsza! A ze mną zle zupełnie!... Gdyby nie król westfalski,
tobym jeszcze wybrnął, lecz mi nowy mundur wielki spadł na kark... tfy! Nie znasz jakiego
dusigrosza? Nie... Idz do Załuskiego... nie marudz, bo i jemu pewno króla westfalskiego do-
dali dla rozmaitości.
 Króla westfalskiego?! Załuskiemu?!
 Ba, ba... Paradę taką szykuję mu, żeście tu nie widzieli!
 Nieciekawy jestem, miałem ich dosyć!
 Tak cię przerobili w Warszawie! Hm... prędko!
 Pewnie... bo nimem z Hiszpanii wioszczyny mojej dopadł, już mi całe szwoleżerstwo
wywietrzało.
 Dajesz sobie na czczo! Sam nie wiesz, czego chcesz.
 Proszę!... Czego chcę? W domu siedzieć, na swoich własnych śmieciach, śmieci tych
pilnować, za te śmiecie ginąć, a nie tam napoleonowego stracha po świecie udawać!
Stadnicki zaklął siarczyście i wyszedł, pozostawiając zdumionego tym wybuchem towa-
rzysza broni.
Na ulicy porucznik ochłonął nieco. Lecz gdy stanął po małej chwili w antykamerze pań-
skiej kwatery, zajmowanej przez Załuskiego, i gdy, na samym wstępie, powitał go zamaszy-
sty wąsal w wyświeżonym uniformie szwoleżerskim  Stadnickiego znów jakaś przekora
kolnęła, a poprzednio wyłuszczone Jankowskiemu racje już zgoła wydały się słusznymi.
Na domiar wąsal zmierzył butnie porucznika i zagadnął sucho, nie kwapiąc się do zdjęcia
płaszcza z ramion Stadnickiego.
 Co waszmość?!
 Kapitan Załuski tutaj?
 Tutaj... ale imć pan kapitan zbiera się i nie ma czasu.
 To się pokaże. Melduj!
Stadnicki zrzucił płaszcz, bokobrody szarpnął i mruknął groznie:
 Niech ci drugi raz nie powtórzę.
Wąsal zmieszał się.
 Jak mam powiedzieć?
 Ze czekam, psia!... Precz stąd!
Wąsal cofnął się pośpiesznie w głąb kwatery, do reszty przekonany pewnością Stadnickie-
go, za czym wrócił znów i wprowadził porucznika do pięknie urządzonego saloniku, zapew-
niając, że niebawem kapitan skończy się ubierać.
Porucznik rozsiadł się na filigranowym krzesełku i zaczął rozglądać się po saloniku a krę-
cić ironicznie głową. Nie podobało mu się u Załuskiego. Wystrojony cackami i drobiazgami
salonik nie pasował Stadnickiemu ani do kapitańskiej szarży, ani do owego wysokiego wy-
obrażenia, jakie miano dla wojskowych talentów Załuskiego. Każdy przedmiot w tej wy-
pieszczonej komnatce, każdy mebelek nosił niezatarte ślady wyrafinowanej troskliwości go-
spodarza, a był niekiedy tak misternym, tak delikatnie wyrobionym, że porucznik bał się ru-
szyć z miejsca, aby ten cały stos cacek od jednego stąpnięcia nie rozpadł się w kawałki. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum