[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jej nie przeszła, na jego widok ucieszyła się jak nigdy.
Kącikiem oka, udając pochłoniętą programem telewizyjnym,
obserwowała, jak krąży po pokoju. Niczym zwierzę zamknięte
w klatce, przebiegło jej przez myśl. Ciekawe, co mu się stało.
Często widywała Huntera w sądzie i w kancelarii, ale nigdy
nie był tak spięty i podenerwowany jak teraz.
- Rozprawa przebiega nie po twojej myśli? - przerwała
wreszcie milczenie.
- Czy to znaczy, że już się na mnie nie gniewasz?
Potargał palcami ciemne włosy. Korciło ją, by podejść i
poprawić je. Też pomysł, zganiła się w duchu. Przecież
postanowiła trzymać go na dystans. Tylko że nigdy nie była
pamiętliwa i nie potrafiła podsycać w sobie urazy.
- Trochę tęsknię za pracą, ale przynajmniej miałam czas
pomalować sobie paznokcie u nóg. Póki brzuch nie zasiania
mi widoku. Przemyślałam też sobie wczorajszą rozmowę z
Williamsem.
- Pomalowałaś paznokcie? - Podszedł bliżej. - Aadnie -
ocenił, unosząc lekko jej stopę i przyglądając się uważnie. -
Zliczny kolor.
Nie mogła wydobyć głosu, gdy tak od niechcenia
przesuwał kciukiem po jej podbiciu. Po plecach przebiegł miły
dreszczyk.
- Dziękuję - wybąkała. Przysiadł na krawędzi kanapy.
- To do jakich mądrych wniosków doszłaś w trakcie
malowania paznokci?
- %7łe miałeś rację. Williams wcześniej czy pózniej by się
dowiedział, że to ty jesteś ojcem. Zawsze był beznadziejny.
Pewnie przestałam to zauważać, bo się przyzwyczaiłam.
- To nie usprawiedliwia jego zachowania.
- Jest prawnikiem. Oni już tacy są, nastawieni wyłącznie
na siebie. - Za pózno uświadomiła sobie swoją niezręczność. -
Przepraszam - rzekła skruszona.
Zapatrzył się na jej usta. Poczuła się niepewnie.
- Zaliczasz mnie do tej samej kategorii co Williamsa i
jemu podobnych?
Nie mogła się nie uśmiechnąć.
- Kiedyś owszem. Teraz nie jestem już taka pewna.
Wprawdzie mało się znamy, bo rzadko bywasz w domu, ale
sam fakt, że zaprosiłeś mnie pod swój dach, już o czymś
świadczy. Nie spodziewałam się po tobie takiego gestu.
Ich spojrzenia się skrzyżowały.
- Chyba powinienem się tym zadowolić. Przepraszam, że
ciągle mnie nie ma. Nie pomyślałem, że w ten sposób skazuję
cię na samotność.
Czując, jak topnieje pod jego spojrzeniem, uznała, że
bezpieczniej będzie zmienić temat.
- Jak idzie rozprawa?
- Dobrze.
- Kto podjął się obrony?
- Wade Baker, ten nowy prawnik z Houston.
- Jest tak dobry, jak o nim mówią?
- Lepszy. - Odgarnął jej za ucho pasmo włosów.
Wystarczyło lekkie muśnięcie jego palców, a poczuła miłe
łaskotki w żołądku. - Przez niego muszę się niezle
nagimnastykować.
Stłumiła pokusę, by przysunąć policzek do jego dłoni.
- Boisz się, że nie wygrasz?
- Na tym etapie sprawa nie jest przesądzona. Trudno
cokolwiek powiedzieć.
Zapach jego wody kolońskiej kusił ją, miała ochotę
przytulić się, poczuć dotyk jego ciała.
- Ale ty zawsze wygrywasz.
Uśmiechnął się, przesunął palcem po jej policzku. Znowu
wbił wzrok w jej usta.
- Tak mówisz?
Z trudem przełknęła ślinę. Serce biło jej jak szalone.
- Tak. - Dlaczego cofnął rękę? - Myślisz, że to przez
niego jesteś wytrącony z równowagi?
Nie powinna myśleć o tym, że Hunter jest tak blisko. I
broń Boże nie zastanawiać się, czy ją pocałuje. Chociaż tylko
o tym marzyła.
Odwrócił się, zajrzał jej w oczy.
- Nie zdawałem sobie sprawy, że to tak po mnie widać.
- Ledwie tknąłeś kolację, nie ruszyłeś papierów, a
przyniosłeś je przecież, żeby popracować.
Wstał z kanapy, podszedł do okna,
- Nie chodzi o Wade'a ani o rozprawę.
- Martwisz się więc tym nastolatkiem?
- Nie. To świetny dzieciak, tylko wpadł w złe
towarzystwo. Zmarnuje się, jeśli ktoś mu nie pomoże, ale nie
nim się teraz przejmuję.
- W takim razie czym? Wzruszył ramionami.
- Nie chcę zanudzać cię moimi problemami. Zaniepokoiła
się nie na żarty. Przysunęła się do niego, położyła mu rękę na
plecach.
- Nie odwracaj się ode mnie.
- Tak to odbierasz? - Spochmurniał.
- Tak po prostu jest. Wiem, że nie powinnam się wtrącać
do twoich spraw, ale mój były mąż...
- Nie porównuj mnie do niego. - Wziął ją za ramiona,
przyciągnął, aż oparła się na jego piersi.
Zamurowało ją. Powiedział to takim tonem, jakby był
zazdrosny. Chciała się cofnąć, lecz nie puścił jej.
- Zrobiłam to nieświadomie.
- To nie twoja wina. - Zwolnił uścisk. - Mam za dużo
problemów na głowie. Nie zamierzałem cię w to wciągać.
- Chcę ci pomóc. Gdybyś powiedział, co cię gryzie, może
razem znalezlibyśmy rozwiązanie. Zawsze warto
porozmawiać.
Przez długą chwilę przypatrywał się jej w milczeniu.
- Myślę, że powinniśmy się pobrać.
Oczy Ashley zrobiły się wielkie jak spodki. Kilka razy
otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale nawet jedno
słowo nie przerwało ciszy.
Jej reakcja niemile go zaskoczyła.
- Ashley, powiedz coś. Według mnie to nie jest zły
pomysł.
- Czy to miał być żart?
- %7łart? Boże drogi, skąd ci to przyszło do głowy?
Nerwowo splotła palce, aż pobielały jej kostki.
- Sama nie wiem, co myśleć. Mówię szczerze. Nigdy,
nawet przez chwilę nie brałam pod uwagę...
- Ja też. Dopiero teraz. - Póki nie zrozumiał, jak mu z nią
dobrze. Jak milo coś dla niej zrobić. Już samo przebywanie z
nią sprawiało, że czuł się szczęśliwy. - Ale jeśli się nad tym
zastanowisz, moja propozycja naprawdę ma sens.
Nerwowo nabrała powietrza.
- Ja tak nie uważam.
- Dlaczego?
- Nie chcę ponownie wyjść za mąż.
- Dlaczego? - powtórzył. Wdział, że dosłownie skręca się
pod jego wzrokiem. - Czy wizja ślubu ze mną jest aż tak
odstręczająca?
- Nawet jeśli ludzie bardzo się kochają, trzeba starań i
zachodu, by coś z tego wyszło. I tylu się nie udaje. A nas nic
nie łączy. Ten związek nie miałby żadnych szans.
- Nie mów tak. Chodzi o nasze dzieci, zróbmy to dla nich.
Czy może być lepszy powód? - Ujął ją pod ramię, pociągnął w
kierunku kanapy. Usiedli. - Poza tym wez pod uwagę coś
bardzo istotnego: oboje nie mamy żadnych oczekiwań
względem siebie, żadnych pragnień, które nie mają szans na
spełnienie, prawda?
- Piękna perspektywa. I jak zachęcająco to przedstawiasz.
- Ashley, zależy mi na tobie. Nie chcę, byś przez plotki
czuła się niedowartościowana czy nieszczęśliwa.
- Plotek i tak nie unikniemy. To nie powód, żeby brać
ślub.
- Jeszcze jesteś na mnie zła, że straciłaś pracę? - zapytał,
przytrzymując jej rękę.
- Trochę. Widzisz, odkąd wszedłeś do sali konferencyjnej,
zacząłeś decydować o moim życiu. Zupełnie jak mój były... -
Popatrzyła na niego przepraszająco. - Wybacz. Chyba znowu
niechcący zaczynam robić porównania. Nie chciałam. -
Nabrała powietrza. - Przyrzekłam sobie, że już nigdy nie
pozwolę, by ktoś rujnował mi życie. A ty to robisz, i to przez
cały czas.
- W jaki sposób? - Przesunął kciukiem po jej palcach.
- Wymogłeś, bym się do ciebie przeniosła -
odpowiedziała, zabierając rękę. - W pewnym stopniu ponosisz
odpowiedzialność za to, że Williams mnie zwolnił. A teraz
nalegasz na ślub. Bardzo cię przepraszam, Hunter, ale nie
mogę na to przystać. To dla mnie za szybkie tempo.
- A jeśli trochę zwolnię, jeśli dam ci czas?
Roześmiała się szczerze. Hunterowi jednak wcale nie było
do śmiechu.
- Nie można przestać być sobą. Człowiek jest taki, jaki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum